Energetyka, muzyka i publicystyka.
Grzegorz Kwiecień. Prywatna strona autora.

 

Mapa witryny
Poprzedni
Następny

Niemiecka zbrodnia klimatyczna.

W roku 2021 niemieckie elektrownie atomowe pracowały ze wskaźnikiem wykorzystania mocy osiągalnej 0,910. Fotowoltaika ze wskaźnikiem 0,147. Zatem 4 GW atomu zdolne jest wyprodukować rocznie 4,0x 0,91x 8760= 31886 GWh energii elektrycznej. Aby taką samą ilość energii wyprodukować za pomocą fotowoltaiki potrzeba jej 31866/(0,147*8760)=24,8 GW. Lub prościej: 4 GW atomu x (0,91/0,147)=25 GW fotowoltaiki. Aby zastąpić 4 GW atomu potrzeba 25 GW fotowoltaiki. Sorry taki mamy klimatoprzelicznik. Wymowa liczb jest jasna. Nawet przy niemieckim zaangażowaniu w zieloną energię budowa fotowoltaiki o mocy całej Polski, lub też 43% średniego niemieckiego zapotrzebowania (57,6 GW) musi potrwać wiele lat. A ziemia zdaniem zielonych "płonie". I to jeszcze wcale nie jest proste zastąpienie atomu, bo porównano możliwości osiągnięcia produkcji średnio takiej samej. W przypadku fotowoltaiki mówienie o odtworzeniu średnio takiej samej produkcji oznacza rozwiązanie tylko połowy problemu, bo przecież w nocy prąd musiał produkować ktoś inny, ale trzymając się konwencji klimatycznej ważne jest tylko nie emitowanie CO2 i przy tym pozostaniemy.

A zatem dokonane przez Niemców na początku 2022 roku wyłączenie 4 GW niemieckiego atomu, to niemiecka zbrodnia klimatyczna. I nie ma w tym żadnego szukania poklasku, to nie jest chwytliwy tytuł dla poprawy pozycjonowania strony. To zimna wymowa liczb. Tak po prostu jest. Jak się zapewne domyślacie, autor niespecjalnie przejmuje się ociepleniem klimatu, a nawet jest w takim wieku, że lubi wygrzać stare kości w przyjemnym ciepełku, ale oceniając zupełnie beznamiętnie to, czego żądają zieloni, to trwa niemiecka zbrodnia klimatyczna.

Przecież na każdym liberalno zielonym portalu donoszą, że mamy "trwającą katastrofę klimatyczną". Że już za x lat (tu wpiszcie dowolnie bliską datę z klimatycznego licznika) nastąpi punkt bez powrotu. Że to, co nastąpi będzie katastrofą dla miliardów ludzi, że nie ma nic pilniejszego, niźli ograniczanie emisji CO2 na każdym kroku naszego życia.

I co się okazuje? Że w przypadków Niemców to jednak nie. Co prawda oni deklarują, że docelowo osiągną zielony sukces i emisję CO2 zlikwidują, ale przytomnie musimy zauważyć, że przedtem ma nastąpić bardzo długi okres przejściowy, w którym Niemcy wyłączając atom zapraszają po prostu do zwiększenia emisji CO2 z paliw kopalnych.

Wygląda to dosłownie, jak tłumaczenie rewolucjonisty lub komunisty, który pokrętnie wyjaśnia swoim wyznawcom, że czasem, aby zwyciężyć, rewolucja musi dokonać kroku w wstecz i sprzymierzyć się z wrogiem.

Ale przecież my pamiętamy, że piekło polityki klimatycznej rozpętali niemieccy zieloni, którzy szukali uzasadnienia dla programu wyłączania atomu. Bez ich wsparcia nie wiadomo, czy teorie klimatyczne w ogóle by się do mediów głównego nurtu przebiły. Niemieccy zieloni byli przerażeni tym, że radzieckie reaktory typu czernobylskiego (RBMK) były niebezpieczne, że tsunami w Japonii potrafiło uszkodzić najstarszy (amerykański) reaktor w Fukushimie, więc z powodu takich powodów zażądali wyłączenia reaktorów niemieckich. Trzeba było znaleźć jakieś uzasadnienie dla irracjonalnej wręcz decyzji o rozwoju kosztownych i nieefektywnych źródeł odnawialnych, no i znaleziono: ziemia płonie i trwa katastrofa klimatyczna.

Jednak w przypadku atomu ignorancja ekologiczna niemieckich zielonych była ogromna i historia bardzo szybko obróciła się przeciwko nim. Z pkt. widzenia celów polityki klimatycznej atom jest po prostu najlepszy. Spełnia jednocześnie wszystkie żądania energetyków i klimatystów. Spełnia wszystkie warunki techniczne, a dowody same wychodzą spod ziemi, choćby nie wiem jak niemieccy politycy je zamiatali.

Bo Francja za pomocą atomu dokonała dekarbonizacji energetyki w czasach, kiedy nikt nie wiedział, że tak się to będzie nazywało. Już kilkadziesiąt lat temu. Niemcy chcą to zrobić za kilkadziesiąt lat. Już w roku 1990 udział produkcji energii nie emisyjnej (atom+wodne) w Niemczech wyniósł 31,9 %. W roku 2000 (patrz rys.3.1.) wyniósł 36,6 %, a po 21 latach ambitnej budowy energetyki odnawialnej zaledwie 52,4 %. Piszemy "zaledwie", bo za chwilę podamy, jak ogromnego wysiłku dokonano, a jak nikły efekt osiągnięto. Postęp wynosi zaledwie 15,8 %. I to jeszcze za pomocą takich sztuczek, jak zaliczanie emisyjnego spalania biomasy do źródeł bezemisyjnych. Także i połowa spalania śmieci w źródle, z którego autor korzystał uznana została za nieemisyjne.

Autor przyznaje się tutaj do drobnego zabiegu marketingowego, otóż do źródeł czarnych został zaliczony gaz ziemny, zgodnie zresztą z zieloną ideologią, choć częściowe przejście na gaz rzeczywiście przyniosło jakieś ograniczenie emisji CO2 i wtedy słupki namalowane przez autora powinny być nieco korzystniejsze.

Bardzo dużo wyjaśnia nam rys.3.2. pokazujemy tam zmiany udziału energii elektrycznej nie-emisyjnej dla Niemiec w latach 1990-2021 łącznie i w rozbiciu na atom i źródła uznane za zielone. Nie można powiedzieć, że postępu nie było, bo był, ale jednak znacznie hamowany przez likwidację elektrowni atomowych.

Cały czas podkreślamy znaczenie eufemizmów w rodzaju "uznane za nie-emisyjne". Bo jeśli chodzi o sztandarowe źródła energetyki odnawialnej, tj. wiatr i słońce to efekty są tym bardziej słabsze.

W roku 2000 produkcja niemieckich elektrowni atomowych wyniosła 160,8 TWh. W roku 2021 produkcja niemieckich wiatraków i fotowoltaiki wyniosła 160,7 TWh. Atom ma być lada moment zlikwidowany, więc podsumowanie jest jasne:

zamienił stryjek siekierkę na kijek. Z pkt. widzenia klimatycznego zamieniono źródła niskoemisyjne na zeroemisyjne. (Miejmy nadzieję, że nie pomylono klimatystycznych definicji emisji CO2, a po raz niewiadomo który przypominamy, że atom na pewno nie emituje CO2, a w klimatystycznej nowomowie biomasa i część śmieci to źródła emitujące co prawda dwutlenek węgla, ale nie emitujące CO2).

Jaką potęgą w dziele dekarbonizacji energetyki jest atom zrozumiemy, gdy zobaczymy zestawienie na rys.3.3. Mamy tu udziały produkcji "czarnej" i nie-emisyjnej dla Francji za 2018 i dla Niemiec za 2021. Dla Francji celowo starsze dane, dla podkreślenia, że oni to już dawno zrobili. Energie: niskoemisyjna i zeroemisyjna zsumowane razem dla Francji zapewniają nam udział 92,5 %. Zrobione, nie ma czego dekarbonizować. Dane odniesione są do produkcji, bo w stosunku do zapotrzebowania mielibyśmy udziały >100% (Francja ma eksport). Przy czym prezentuje się dane średnioroczne, a zapewne w rzeczywistości mogą być okresy, w których OZE zmusza do redukcji mocy elektrownie atomowe. (Bezużyteczna zamiana).

Francuski sukces nie bierze się oczywiście z

pewnego, niewielkiego udziału foto i wiatraków, tylko z elektrowni atomowych, które same, bez żadnej zielonej pomocy zapewniły w 2018 roku 73,6 % produkcji na pewno nie emitującej CO2.

Dla odmiany poleca się rys.3.4. Średnie niemieckie zapotrzebowanie za rok 2021 wyniosło 57,6 GW. Porównajmy je z mocą zainstalowaną niemieckich wiatraków i fotowoltaiki wynoszącą za ten sam rok 115,6 GW. A zatem, Niemcy 2021: moc zainstalowana wiatraków i foto 2x większa od średniego zapotrzebowania, udział nie-CO2 1/2 (po wliczeniu atomu i źródeł "emitujących, ale nie emisyjnych"). Przy czym te najważniejsze źródła, czyli wiatraki i foto dają razem tylko 32 %, a te większe udziały rzędu 41 % OZE osiągnięte są dzięki biomasie i części śmieci.

W tym miejscu autor przypomina: na rys.3.3. mamy dla Niemiec udział "nie-CO2 produkcji" 52,4 %, bo zsumowane są dane dla OZE "zielonego" i atomu, co dało nam ładne zielono-malinowe podbarwienie słupków na grafice. To słuszny zabieg statystyczny, to jest produkcja nie-CO2, w przypadku atomu nawet na pewno, a w przypadku OZE z szeregiem zastrzeżeń, szczególnie do biomasy.

PiS, Timmermans, Greta i wszystkie te nasze boje. Gigantyczne podatki, interwencjonizm gospodarczy na niespotykaną skalę. Makabryczna inflacja. Gigantyczny wysiłek finansowy, propagandowy i społeczny, może nawet złamane życiorysy tych, którzy nadmiernie końcem świata się przejęli. Wszystko to po to, abyśmy mieli wizję osiągnięcia dekarbonizacji 55% i może coś więcej po roku 2050, ale nawet sami zieloni piszą o w pełni zeroemisyjnej energetyce z nostalgiczną nutką marzeń, jako o celu odległym i trudno osiągalnym. Za pomocą źródeł odnawialnych.

Bo przecież Francuzi już to zrobili, patrz rys.3.3. udział 92,5 % produkcji nie-CO2. Łapiecie? Tu niedościgłe marzenie, a tu praktyczna realizacja dawno temu. Tak z fachowego pkt. widzenia wygląda porównanie atomu i źródeł odnawialnych.

Autor, jak zauważyliście, pisze krytycznie o wielu dziedzinach techniki i życia społecznego. Atom ma swoje za uszami. Gdyby autor w swoim stylu napisał, co mu się w energetyce atomowej nie podoba, to pewnie zdrowo zalazłby za skórę atomistom. Ale jeśli chodzi o walkę z emisją CO2, to jest jasne, że atom jest bezkonkurencyjny.

Dlaczego zatem go nie rozwijamy? No bo przecież od początku Niemcom nie chodziło o klimat, chodziło o przykrywkę dla wyłączania atomu. Im bardziej zbliżamy się do "ostatecznego rozwiązania kwestii klimatycznej", tym bardziej ten fundamentalny konflikt musi się ujawniać. Niniejszy artykuł sporządzano w dniach 13-18 maja 2022 i jakby na zamówienie autora zielona Interia opublikowała notkę opisującą zaostrzanie się sporu z Niemcami. Wreszcie dowiadujemy się, że Wytwarzanie energii jądrowej jest wolne od CO2, ale powoduje powstawanie odpadów radioaktywnych, czyli nie chodzi o CO2, ale strach przed promieniowaniem. A Plan oznaczania gazu jako przyjaznego dla klimatu spotkał się z krytyką ze strony krajów takich jak...

Tu już nie przegrywamy 1:29. Europa wykręca się, jak może, choć nikt nie potrafi wiodącym Niemcom powiedzieć wprost, że się mylą. Ze szczytów władzy docierają jednak odpryski informacji, że spór trwa. Bo jak to autor udowodnił, wymowa liczb jest jednoznacznie za atomem. Każdy widzi, że Niemcy dokonali tylko zamiany atomu na wiatraki, statystyczny postęp w OZE osiągnięto dzięki emisyjnemu bezemisyjnemu spalaniu biomasy, a dalszy rozwój miał polegać na wzroście zużycia rosyjskiego gazu.

Skoro Niemcom puszczają nerwy i nas niedyplomatycznie pouczają (np. minister środowiska Steffi Lemke powiedziała że Niemcy gotowe są użyć wobec Polski „instrumentów prawnych”, jeśli zaangażujemy się w atom, luty 2022), to chyba i my powinniśmy Niemców pouczyć.

Bo skoro Niemcy mieli obawy odnośnie atomu, to co należało zrobić mając do dyspozycji niemiecką naukę, praktycznie nieograniczone środki i potężny przemysł za plecami? Po prostu dopracować atom.

Tu nie poruszamy się w sferze marzeń. Słysząc nawoływania do "dopracowania" magazynów, albo fotowoltaiki autor zżyma się, bo nie ma nadziei tam, gdzie chcemy łamać prawa fizyki. Ale w przypadku atomu, po dwóch niestety spektakularnych katastrofach bardzo dokładnie wiadomo, co było źle i na co należy zwrócić uwagę. Mamy za sobą straszliwe doświadczenia, ale doświadczenia praktyczne i choroby wieku dziecięcego mamy za sobą. Do katastrof doszło w obszarach, które były zidentyfikowane, tylko nie dość dobrze się w tej mierze zabezpieczono. W przypadku OZE zieloni rozpętali piekło niegospodarności nie mając nomen omen zielonego pojęcia, jak rozwiązać wywołane przez siebie problemy. Po prostu magazyny energii miały być wynalezione w przyszłości.

Dlatego niemiecka zbrodnia klimatyczna trwa i ten język, mimo, że polemiczny, to przecież nie jest język autora, tylko ekologów klimatycznych.