Decyzję o terminie wyjazdu na Łysą Górę (Lysá hora, Czechy, Beskid Śląsko-Morawski) podjąłem w niesamowicie krótkim czasie, po ostatniej rannej zmianie, przy okrutnym przemęczeniu. Zamiast, jak człowiek, zasnąć po obiedzie w fotelu, spakowałem się w ciągu 20 minut na wyjazd za granicę w góry. Powód pozornego szaleństwa - pogoda nie gwarantująca bezpieczeństwa dwa dni później, więc wyjazd natychmiast.
Po trzech telefonach zdążyłem tylko powiadomić małżonkę o przyspieszeniu decyzji (z pewnych powodów musiałem jechać sam). Swoich leków wziąłem mniej więcej garść, jak się potem okazało, oczywiście nie wszystkie te, które były potrzebne.
Kasjerka zrzędziła, że późno kupuję i będzie drożej, ale nic zmąciło radości, że za chwilę będę w Czechach, czyli dalej na Śląsku, ale pod innym zarządem. Połowy zrzędzenia nie słyszałem, bo ryczały megafony, że odjeżdża pociąg, na który mógłbym zdążyć, gdyby kasjerka nie miała regulaminowej przerwy w pracy.
Miało to swoje konsekwencje, bo godzinę później nie było już słońca do zdjęć, był to zresztą jeden z nielicznych minusów tej wycieczki, bo czasem tak bywa - większość czasu słońce ustawiało się w sposób nie pasujący do dobrych zdjęć.
Ostrava hlavní nádraží - sklep modelarstwa kolejowego na dworcu - no raj dla miłosników kolei. Przecież to oczywiste, no gdzie może być lepsze miejsce na taki sklep, jak nie na dworcu kolejowym. Że też u nas nikt na to nie wpadł, takie specjalistyczne sklepy dla pasjonatów są w zapadłych dzielnicach, a tu proszę, dworzec główny...
Pociąg regionalny - sama radość, piętrus z panoramicznymi oknami, przestronne siedzenia, a to w odróżnieniu od naszych, którzy się uparli na to, żeby upychać klaustrofobiczne siedzonka na maxa. Elfy, Stadlery, Flirty i Nevagi zamawiane przez nasze samorządy chyba mają płacone od ilości krzesedełeczek na m2 i skutki są opłakane. Na zdjęciu poniżej vlak Os 3130 z Ostravy głównej do Frenštátu p.Radhoštěm
U nas najczęściej zajmowane są miejsca dla rowerów, bo to w polskich rzekomo nowoczesnych pociągach są jedyne miejsca nie przyprawiające o klaustrofobię. Rzecz jasna, gdy wejdzie podróżny z rowerem lub większym bagażem ręcznym, to już musi się trzymać roweru, bo miejsca na rower nie ma. Nawet, jak pociąg jest pusty, to krzesełka rowerowe zajmowane są w pierwszej kolejności przez podróżnych "zwykłych", którzy mogli by siedzieć gdziekolwiek, ale siadają tam, gdzie przestronnie, i nie zdarzyło się, żeby konduktor zareagował. I tak będzie do czasu, aż ktoś kiedyś wybije dziecku oko.
Ale na razie mogłem kontemplować widoki na czeskim śląsku. Godz. 20:15 przesiadka z bocznej górskiej linii kolejowej na jeszcze bardziej boczną odnogę górskiej linii kolejowej. Rzućcie okiem na mapkę tutaj. Ta pierwsza "boczna" linia przebiega od Ostravy przez Frydek Mistek do Międzyrzecza Wołoskiego, Frýdek-Místek znajduje się w prawym górnym rogu, Międzyrzecze Wołoskie w rogu lewym dolnym. A tą "boczną boczną" linię kolejową od miejscowości Frydlant nad Ostravici do miejscowości Ostravice pokazuję wam na mapach cz tutaj, ma ona 6,8 km.
Nasi liberałowie zlikwidowali by taką linię 30 lat temu nawet bez pogardliwego wzruszenia ramionami. Nawet nie wiem, jak to opisać, po prostu w następnym rozkładzie jazdy by się nie znalazła już gdzieś w roku 1991, zaraz po dziejowym zwycięstwie wolności i demokracji. Trzeba tu liberałom dociąć i to mocno. To ta sama opcja polityczna, która twierdzi, że samorządy "wią" lepiej. Że samorządy trzeba wspierać w odróżnieniu od złego rządu centralnego. Że kolej jest zielona, ekologiczna i obniża emisję CO2. Otóż to właśnie ta opcja polityczna swoją ideologią doprowadziła w Polsce do likwidacji większości połączeń lokalnych, to właśnie ci miłośnicy wolnego rynku i swobodnego przepływu kapitału doprowadzili do takiej "wolności", że małe, zapomniane stacyjki w Polsce można zwiedzać z nutką nostalgii rowerem między pokrzywami. A samorządy dowożą tylko dzieci gimbusami od poniedziałku do piątku.
Ktoś, kto by dostał udaru w roku 1989 i wybudził się w roku 2023 dostał by udaru ponownie. Kiedyś wycieczkę w góry organizowało się tak, że się dojeżdżało koleją, a potem ostatnie 5-20 km PKS-em. Teraz pewne trasy w górach są niemożliwe do pokonania, ale pal licho żale starego turysty. Lokalsi stoją przed wyborem: albo masz samochód spalinowy, albo umieraj, bo do przychodni nie dojedziesz. Więc złośliwie podsumujmy: oprócz niewoli ekonomicznej "wolność" przyniosła starszym ludziom na wsi w górach także i niewolę fizyczną. Ekologiczni Niemcy nie lepsi zresztą, nocne, europejskie połączenia kolejowe zlikwidowali po środku polityki klimatycznej pełnej napuszonych haseł o ekologii. Ale to nie w Czechach.
Tutaj małe, zapomniane stacyjki w górach są odpicowane, piękne połączenie tradycji z nowoczesnością. No więc o 20:17, po przesiadce z pociągu regionalnego do regionalnego, jedziemy dalej. Nie muszę chyba mówić, że wszystko odbyło się, jak w zegareczku, pociągi stanęły przy tym samym peronie równolegle do siebie, a wysokość peronu harmonizowała z wysokością obu pociągów. Dlatego 2 minuty czasu na przesiadkę, to była kupa czasu. W tym małym, lokalnym pociągu przyszła na mnie pora do toalety. Drzwi rzecz jasna otwarły się bezszelestnie i szybko, guziki działają w obie strony (i guzik klucza też). Powiecie - cóż takiego, w naszych nowych składach też tak jest, i owszem. W nowych. Po zaledwie kilku latach podróż z rowerem obok toalety polega na ciągłej obserwacji ludzi szarpiących się z nieczynnymi drzwiami. Dodam, że w toalecie w pociągu było czysto pod koniec dnia roboczego.
Zdjęcie powyżej wklejam z wikipedii. A teraz: Ostravice wieczorem. Restaurację w hotelu zamykają, ledwo dałem rady zamówić piwo, tym postanowiłem zabić głód. Po chwili domówiłem sernik z oreo rzucając od niechcenia kelnerowi, że i tak dobrze, że nie trafiłem na kuchnię wietnamską. On coś tam zaczął tłumaczyć, że niektóre wietnamskie rzeczy nie są złe, ale jak mu dodałem, że przecież nie po to przyjechałem do Czeska, żeby kosztować kuchni wietnamskiej, tylko czeskiej, to już się zreflektował. Oni cholibka znają się na marketingu dobrze, on zresztą był bardzo miły facet. Więc ostatecznie, rohlika z szynką gdzieś wynalazł, ja drugie piwo dokupiłem do pokoju i już było dobrze. To znaczy z przemęczenia i wieczornego chłodu się trząsłem i długo musiałem się rozgrzewać w wannie. No cóż, wiosną w górach noce zimne, trzeba było targać gruby polar na wieczór po to, żeby na drugi dzień w upale nosić go w plecaku po górach (pierwszy dzień upalny). Zachód słońca był ładny, foto autor.
Planując podróż martwiłem się, co będę w robił w hotelu cały wieczór bez żony, ale na szczęście dla czechofila znalazł się zapomniany film "Dziewczęta z porcelany", "Holky z porcelanu", czechosłowacki film z roku 1974.
Patrząc na dzisiejsze standardy film pewnie zły i seksistowski, ale ci, którzy tak próbują go oceniać chyba nie rozumieją, że mowa o nie o roku 2023, tylko o 1974. W obecnych czasach kompletnej nadpoprawności już nie można kręcić scen dowodzących, że ludzie interesują się płcią przeciwną, a w szczególności, że przeciwną płcią interesują się kobiety. Kobiety interesują się tylko realizacją wzniosłych celów społecznych, a w zakładach pracy, w których jest babiniec nie ma rywalizacji o mężczyzn, ponieważ jedynym celem, jaki zaprząta umysł 17-letniej dziewczyny jest ratowanie klimatu przed globalnym ociepleniem. Jednak zdaniem autora najważniejsze jest to, że pani Marta Rašlová miała obłędną miniówę, a uroda tejże aktorki potwierdza tezę, że okolice Bratysławy zawsze były rozsadnikiem kobiet o typie urody najbardziej pożądanym przez mężczyzn.
Albo inaczej, głupi Polak nazywał film, którego nie rozumie czeskim filmem. A u Czechów w filmach zawsze chodziło o to, że młodzi tak będą robić, żeby się znaleźć. Tylko nie tak, jak w hollywoodzkim scenariuszu komedii romantycznej, od którego rzygać się chce, bo w Hollywood jest to ten sam scenariusz od czasów wynalezienia kamery filmowej. W polskiej komedii romantycznej jest jeszcze gorzej, bo też najpierw spotkają się przypadkowo, potem jest dobrze, potem jest dramat, bo się pokłócą, bo ona pomyślała, że on może jej nie kochać, i zaraz potem się odnajdą, ale do tego polska komedia romantyczna musi dołożyć angielsko języczną piosenkę w tle. Po co? W nadziei, że kolejna durna komedia wg. tego samego schematu zdobędzie klienta angielsko języcznego? To lepiej było promować swoich i próbować zdobyć niszę rynkową licząc na egzotyczność ginącego języka polskiego.
Saszetkę potwornie słonego lekarstwa rozpuściłem w resztce piwa, zgroza.
Rano zdjęć tartaku Ostravice nie dało się zrobić, mówiłem wam, że wszystko było pod słońce, a szkoda: piękne, kwitnące kasztany i stary tartak. Ślaskolodzy zapewne dorzuciliby w tym miejscu cały wykład o herbach Śląska, patrz autorski kolaż zdjęć poniżej. Faktem jest, że rozpoczynając podejście na Baranią Górę nie musimy rozstrząsać takich problemów, jak przy rozpoczęciu podejścia na Łysą Górę - ciekawy jest sam fakt postawienia herbu czeskiego śląska wcale nie na granicy województwa.
Nijak nie martwiło mnie, że spory odcinek podejścia na Lysą Horę był po idealnie równym asfalcie bez samochodów, turystów i ekologicznych rowerów elektrycznych, przed którymi np. idąc ceprostradą na Szyndzielnię człowiek musi się wystrzegać, jak zimą przed narciarzami. Tylko góry i ptaki, może ze dwóch turystów czeskich z ich nieśmertelnym "ahoj". Nasi ekolodzy uważają, że ścieżka turystyczna nie może być asfaltowa, bo ekologia od tego ucierpi, a ja was zapewniam, że nie ucierpiała. Były tylko góry i ptaki. Oczywiście kolejną dawkę leku zapomniałem rozpuścić przy śniadaniu, więc wrzuciłem to coś niewyobrażalnie niesmacznego prosto z saszetki na język i popiłem wodą z potoku. Mamy XXI wiek i jeszcze robią niesmaczne lekarstwa, wyobraźcie sobie, że jednak to możliwe.
No potem, przed szczytem były i kamienie i wycieczki szkolne, ale już nic nie zmąciło radości. Idealny dzień, idealna pogoda i widoki. No może kurzeci rzizek (kuřecí řízek) był w jednym rogu lekko przypalony (jak na Czechy to przestępstwo), no może brambory były stouchane miast americke, ale to dalej idealny dzień. Pytanie, co kogo obchodzą moje preferencje kulinarne? Otóż skorzystajcie z porad starszego podróżnika: w obcym kraju, jeśli nie wiesz, co zjeść, a nie chcesz ryzykować rozstroju jelit, to zawsze najbezpieczniejszy będzie kurczak z ziemniakami. U nas podają schabowego z piersi kurczaka i u nich podają wzmiankowanego kurzecego rzizka. Tylko, że u nas przeżucie niedosmażonej, albo przypalonej piersi z kurczaka zawsze grozi utratą zębów, a u nich to samo mięso jest, jak puch. Najczęściej jest po prostu dużo wcześniej marynowane, dzięki czemu jest miękkie, a szansa na przypalenie mniejsza. Dołóżmy do tego trochę staranności (kawałki zawsze muszą mieć jednakową grubość, tak, by ułatwić równomierne wysmażenie) i efekt jest murowany. A americke brambory, to ziemniaki pieczone w ćwiartki (w domu są zawsze gnieciuchy, więc pieczonymi okraszamy sobie podróże).
W wolnej chwili proponuję wrócić do artykułu o powodzi 1997 tutaj. Tam pisałem, że było niemożliwe, aby czeskie zbiorniki retencyjne dały radę zatrzymać taką ilość wody, jaka wtedy spadła. Panoramiczny widok z Lysej Hory tylko mnie w tym utwierdził, patrz zdjęcie poniżej, foto autor.
Trzeba sobie porównać w oczach powierzchnię gór i powierzchnię zbiornika Šance. Na zdjęciu widok na wschód aż po Małą Fatrę. Obiektywnej oceny należy dokonywać na podstawie inżynierskich liczb, a nie zachwytów nad widoczkami, ale w tym wypadku dajmy się ponieść uczuciom: autorskie zdjęcie dobrze ilustruje tezy zawarte we wcześniejszej publikacji o przebiegu powodzi 1997.
Może przy podejściu martwiło mnie moje nieuregulowane ciśnienie, ale to nic. Jakieś czarne myśli przelatywały przez głowę: przecież ja to widzę prawdopodobnie jedyny i chyba ostatni raz w życiu, ale to dalej nic. Obok mnie przechodziła z koleżanką holka w czarnym. Ta druga autentycznie pobladła ze strachu i sprawiała wrażenie bliskiej utaty przytomności, ponieważ w lesie przed szczytem było dużo much. I to był dramat, który uzmysłowił mi, że moje problemy z listą chorób, która zanudziłaby babcię w przychodni nie są aż tak wielkie. Czyli każdy ma swoje dramaty, stosownie do wieku.
Jak wiecie, u Czechów na szczytach są hotele, sam szczyt zajmuje stacja meteo, więc wbrew reklamom widok z Lysej Hory nie jest aż taki panoramiczny, tylko trzeba tą panoramę oblecieć spory kawałek nogami na około szczytu, ale to dalej nic, co mogłoby zmącić radość pięknej pogodnej wycieczki 1 czerwca 2023.
Po zejściu bez namysłu kupiłem we Frydlandzie w vinotece 0,5 litra toczeneho portugala modrego (najlepsze czeskie wino) ciesząc się, że mój czeski po covidowej przerwie nie jest aż taki zły, ale po chwili zreflektowałem się, że chciałem także 0,5 litra cofoli, a babka wcisnęła mi 2 litry, a jest to ilość, której proboha wypić się nie dało przez całą drogę aż do Polski. Więc albo mój czeski jednak sporo ucierpiał, albo ze mnie taka ciapa, to już sobie zdecydujcie.
Polską powiało niestety o 17:08, kiedy pora było wsiąść do pociągu "Polonia" i czeski sen się rozwiał. Klima specjalnie za dobrze nie działała, ale to nic, nie lubię klimy. Z powodu słońca ludzie pozasłaniali okna i zrobił się klaustrofobczny tunel bez pięknych czerwcowych widoków. Moje miejsce było oczywiście zajęte przez Polkę, ale to nic, widać zrozumienie znaczenia rezerwacji miejsc musi być dla naszej nacji zbyt trudne. Ukraińskie dzieci się darły w pociągu, ale to nic, przecież to nie jest wina dzieci, dzieci takie są.
Jakiś polski młodzian smarkał bez przerwy. Może miał alergię, a może zbyt uwierzył w ocieplenie klimatu i poprzednią zimną noc nie chciało mu się ubrać czegoś cieplejszego. No cóż, ja stary, wlokłem polar po górach klnąc na przepełniony plecak i słuchając, jak zgrzypią mi dyski w kręgosłupie.
Ale w pewnym momencie zaczął na mnie szczekać ukraiński jamnik i tego już było za dużo. Pewien brytyjski podróżnik, Bill Bryson, w książce "Ani tu, ani tam. Europa dla początkujących i średnio zaawansowanych" napisał, że wszystkie psy wywiózłby na Grenlandię oprócz pudli, które rozstrzelałby na miejscu, ale ten pan się mylił. Panie Bryson, oprócz pudli trzeba też rozstrzeliwać jamniki w pociągach rzucające się na podróżnych. Generalnie psy nie lubią podróżnych, a podróżni psów i tak jest. Kiedy doszliśmy do momentu, w którym konduktorka stwierdziła, że ukraińska rodzina jednak nie kupiła biletów na wszystkie dzieci opuściłem wagon i poszedłem zająć cudze miejsce w następnym wagonie, bo miałem dość. Patrząc na klasę laptopów, na jakich grali - na bilety ich było stać, zresztą dowodzi tego mój poziom zazdrości. Jakoś przeżyłem swój stres bycia pożądnym (czyli stres siedzenia na cudzym miejscu) i dowlokłem się domu z bolesną myślą, że jutro już nic nie zwolni mnie od odkurzenia dywanów. Alergia zaatakowała mi drogi oddechowe prawie natychmiast przy wjeździe do aktualnie macierzystego miasta i już mogłem się w pełni cieszyć powrotem do domu.
Ah prawda, w drodze powrotnej zapisałem sobie na skrawku biletu, że zachwycił mnie z pociągu widok wieży wyciągowej kopalni Alexander w Ostrawie Kunčicach, i tą część wycieczki już dokończyłem niestety w internecie. Ale już sprawdzam dojazd na przyszłość.
Jeśli chodzi o parametry techniczne, to wyjście z miejscowości Ostravice rozpocząłem 9:15. U góry byłem o 11:35, obiad i widoczki zajęły mi godzinkę i na 15:16 na pociąg we Frydlandzie zdążyłem w sandałach. 2-19 czerwca 2023.
PS. Dokończyłem także Billa Brisona. Na ostatniej stronie wreszcie się pochwalił, że zostawił na 4 miesiące żonę w ciąży i włóczył się po Europie wiedziony nostalgią za szczeniacką podróżą, w której był zdolny wypić więcej, niż obecnie. To ja też przyznaję, że kiedyś zostawiłem żonę w ciąży, ale nie na 4 miesiące, a na 5 dni i byłem służbowo po odbiór maszyny. W rzeczywistości jednak starcze nostalgie realizuję w wiele lat po odchowaniu dzieci.
Dopisek 30.06.2023 - kopalni Alexander nie da się zwiedzić, nie ma ekspozycji, bliskie otoczenie zajęte przez tereny prywatne, info z klubu górniczego przy muzeum w Ostravie.