Muzykolodzy i badacze kultury mają niejaki problem z opisaniem fenomenu polskiej piosenki turystycznej, poszukują sposobu na klasyfikację tego zjawiska kulturowego, dorabiając przy tym różnorakie, cudaczne nawet uzasadnienia, co do genezy powstania i motywacji twórców. (Ach czegóż to się nie napisze, żeby się załapać na wyższy stopień naukowy, albo granty badawcze…) Autor na szczęście muzykologiem nie jest i twardo stoi na stanowisku, że muzyka, jeśli tylko spełnia pewne warunki podstawowe, poradzi sobie znakomicie w realu bez szczegółowych opisów teoretycznych.
Polska piosenka turystyczna to kategoria rzeczywiście dosyć szeroka i pewien problem, jeśli już tak bardzo chcemy ją opisać, z klasyfikacją jest. Na pewno jest to piosenka, na pewno utwór słowno muzyczny. Bez wątpienia możemy ją powiązać z piosenką studencką, a także piosenką poetycką. Często stosowany zwrot "piosenka z tekstem" w języku polskim określa piosenkę turystyczną nie mniej precyzyjnie, niźli encyklopedyczne "poezja śpiewana". Dla wielu właściwym określeniem jest „kraina łagodności”, jako, że zarówno w obszarze zarówno muzyki, tekstów, jak i poziomu wykonawców musimy piosenkę turystyczną ulokować na przeciwnym biegunie wartości, niźli dokonania zespołów klasy „Siekiera” lub „Sztywny Pal Azji”. Do poszukiwania określeń właściwych jeszcze wrócimy.
Foto: autor. Widok z Magurki jesienią.
Musimy przyznać, że pewne odwołanie do sytuacji społeczno politycznej w ówczesnej Polsce jest konieczne, choć tego byśmy nie demonizowali. Duże znaczenie ma okres stanu wojennego (ale przecież piosenka turystyczna rozwinęła się wcześniej). Młodszym czytelnikom autor winien jest osobistą relację z tych czasów. Na pewno nie wyglądało to tak, że nad każdym obywatelem PRL przez 100 % czasu stał ZOMOWIEC z pałką. Dla milionów ludzi były to po prostu czasy ubóstwa materialnego, od razu dodajmy, kontrowanego bogactwem duchowym. Najważniejszym czynnikiem był przede wszystkim zakaz wyjazdów za granicę umotywowany politycznie, ale przecież i finansowo. Nawet, gdyby nie było „komuny”, to nie tylko Polska, ale i większość krajów na świecie nie była jeszcze tak bogata, aby młody człowiek mógł bez przeszkód polecieć sobie samolotem np. na wakacje na Seszelach.
A zatem w Polsce tamtych lat rozwijał się ruch turystyczny w najprostszej i przecież po dziś dzień najwdzięczniejszej formie: pieszych wycieczek krajoznawczych, najczęściej wycieczek górskich. W żaden sposób nie możemy powiedzieć, aby to w jakikolwiek sposób uchybiało tamtemu, czy też „naszemu” pokoleniu. Autor nie obrazi się, jeśli nawet tu i teraz, w tym momencie przerwiesz czytanie jego publikacji i pójdziesz na spacer do lasu.
Czy zatem mamy się dziwić, że muzyka powstawała tam, gdzie byli zarówno twórcy, jak i odbiorcy? No może nie wszyscy, fakt. Dla wielu, świat tak wtedy, jak i teraz zamyka się w dżungli miejskich blokowisk. W góry wyższe, niż Krupówki im na pewno za daleko, a bierny odbiór festiwalowych wytworów Eurowizji lub pop kulturowych cudactw Polsat-TV-show w formacie bunga bunga Berlusconiego to szczyt ambicji kulturowych.
Ale przede wszystkim najważniejsze jest to, że w Polsce, zarówno wtedy, jak i teraz odczuwaliśmy i odczuwamy wręcz głód prostej i dobrej muzyki popularnej. Autor nie wahałby się nawet powiedzieć, że "użytkowej". "Użytkowej" w cudzysłowie ponieważ muzykolodzy miano muzyki użytkowej przyznają muzyce o roli całkowicie usługowej, czy też wprost dekoracyjnej (do filmów, gier i reklam). Tymczasem w swoim podstawowym i najbardziej pierwotnym przeznaczeniu muzyka jest potrzebna do samodzielnego wykonania, w szczególności śpiewu i oczywiście do tańca. A zatem do użytku własnego.
Ludziom potrzebne są piosenki na tyle proste, aby można je było traktować, jako "użytkowe", użyteczne(?), łatwe do samodzielnego wykonania przez osoby o podstawowych umiejętnościach muzycznych, a jednocześnie dające się dobrze aranżować w małej formie muzycznej tak, by osiągnąć przyzwoity poziom artystyczny w dowolnych warunkach wykonawczych, niezależnie od tego, czy będzie to solowy śpiew w łazience, impreza przy ognisku, czy profesjonalna estrada.
Pal zresztą licho terminologię, jeśli określenie „użytkowa” się nie podoba, to może być także, jak powiedziano, prosta, codzienna lub normalna. (Jeden z kolegów autora w trakcie dysputy użył także określenia "zwykła"). Dlaczego mamy aż takie trudności z nazwaniem tego, co wydaje się najprostsze? W każdym bądź razie piosenka z zachowaniem formy, w której nie następuje przerost najczęściej niepotrzebnych, dodatkowych ozdobników muzycznych osiagających czasem poziom wręcz muzycznych wynaturzeń. Owszem, w przypadku wokalu świadczą one o opanowaniu warsztatu, ale dodatki mają być serwowane ze smakiem. Czasem dla pokazania klasy wystarczą jedno lub dwa takie wtrącenia na cały utwór. Ubarwianie poprzez ciągłe dodawanie podłamującego się falsetu, albo przeróbka elektroniczna głosu trwająca 100 % wykonanania to przecież przerost formy nad treścią, a w przypadku ballady to zwykłe smęcenie.
Po roku 1945 brak dobrej, prostej piosenki był tak przemożny, że każdy taki utwór od razu zyskiwał popularność nawet wtedy, kiedy autor tworzył go z zamiarem dokonania pastiszu lub parodii. Takich utworów było zaledwie kilka, przykładem niech będzie „Córka Rybaka” Wałów Jagiellońskich 1985, czy też znacznie wcześniej „Jesteśmy na wczasach”, Młynarskiego i Senta. Przy czym ten ostatni utwór w swej zasadniczej części (beguine) jest zapożyczeniem, żeby nie powiedzieć dosadniej plagiatem „Te quiero dijiste” Marii Grever, więc de facto nawet nasz symbol muzyki popularnej nie jest nasz.
Po roku 1989 dużą część zapotrzebowania na prostą piosenkę w języku polskim przejął nurt disco polo. Nie będziemy go potępiali, musi być ferment, ludzie muszą grać, potrzeba 100 wykonawców przeciętnych żeby się wyłonił jeden geniusz. On musi mieć czas i szansę na nabranie wprawy i odkrycie siebie. Poziom artystyczny disco polo zresztą szybko narasta, choć autor przyznaje, że dopóki ten nurt nie wyzbędzie się jego konstytucyjnej maniery, tj. jednolitego akompaniamentu klawiszowego – zawsze będzie miał problemy z dotarciem do innych odbiorców.
Autor w każdej swojej publikacji powtarza, jak mantrę, że nie ma muzyki poważnej i rockowej oraz w opozycji do nich muzyki biesiadnej i ludowej, są tylko dobre i złe wykonania. Niestety zachłysnęliśmy się zachodnim, angielskojęzycznym rockiem. Stał się on wręcz symbolem dominującego nad nami Imperium Dobra. Ludzie, którzy tę muzykę lansują nie rozumieją, że za narzucaniem „tylko” piosenek, idzie narzucanie całej kultury, ale pal licho kulturę i pioseneczki – po prostu narzucanie dominacji gospodarczej i politycznej.
Niżej podpisany zapewnia, że nie jest wyborcą partii PiS i ma do tej partii sporo uwag nie dających się wyrazić z właściwą ekspresją w publikacji o kulturze. Niemniej trudno się nie „oburzyć na oburzenie”, jakim zapałali miłośnicy angielskiego rocka na propozycję bodajże Marka Suskiego, aby na antenach rozgłośni radiowych zwiększyć obowiązkowy udział piosenek polskich. W komentarzach na forach czytalismy wtedy, że „piosenka polska jest marna, brzydka, że nikt tego nie będzie chciał słuchać” – na litość boską, w jaki sposób odbiorca jednego rodzaju stylu ma się dowiedzieć, że być może istnieją inne style warte posłuchania, skoro tej szansy mu nie dano? Wiemy też, że świadomych odbiorców, odbiorców zdolnych samodzielnie oszacować wartość muzyczną i literacką piosenki jest stosunkowo mało, przy czym to nie przytyk, w tym miejscu autor nie posługuje się argumentem, że „wyborcy Trumpa to ciemnota, a my demokraci jesteśmy oświeceni, bośmy szkoły pokończyli”. Raczej chodzi o to, że niektórym jednak słoń na ucho nadepnął. Ale nawet ci od tego słonia słuchają i podśpiewują. To, co im się lansuje. W większości przypadków piosenkę lubimy, bo jest lansowana. Piosenka, jeśli w ogóle ma jakąś szansę utrzymać się na liście piosenek słuchanych wpada nam w ucho, ponieważ jest celowo puszczana w radiu przez 7 dni w tygodniu. (Autor nie śledził losów przedmiotowej ustawy i nie wie, jak się skończyło, debata toczyła się w bodajże 2022 roku).
Zatem musimy odsiać brutalny, kapitalistyczny lans od ewentualnego, rzeczywistego zainteresowania lub braku zainteresowania danego rodzaju muzyką. Czy moda na wytwory zachodniej pop kultury wynika z jej rzekomej wyższej wartości nad piosenką polską, czy tylko z dominacji finansowej znacznie silniejszego kapitału? Czy ktoś wypisujący bzdury w rodzaju „angielskie piosenki są ładne, a polskie brzydkie, bo język polski jest niemuzyczny” rzeczywiście wypracował tę opinię na podstawie choć trochę obiektywnych kryteriów, czy też jest całkowicie zmanipulowanym, biernym konsumentem produktu podanego w koszyku na wózku w radiowym supermarkecie? Czy ten idiota (mam na myśli pewnego dyrektora znanej rozgłośni radiowej), który powiedział, że utraci przychody, bo ludzie nie będą chcieli słuchać polskiego słyszał kiedyś np. Imię Twoje (Co prawda, akurat ten przykład to już nie jest piosenka prosta, ale na pewno po polsku, a sopranik taki, że aż ciarki przechodzą, pod podanym linkiem przewiń do dołu).
Posłużmy się tekstem Wiesława Buchcica (autor tekstów piosenek Zima w Wołosatem, We wtorek po sezonie, niestety już nieżyjący).
Nie uwierzycie jak mi się marzy
Żeby szlag trafił wszystkich tekściarzy
Żeby nie słuchać co dzień z rana
Wu. Młynarskiego i Jot. Cygana.
Już czwartą noc, nie śpię i ziewam
Piszę i nie wiem, czy ktoś zaśpiewa
Jak mam niemocy przełamać stan
Aby mnie w „trójce” lansował Mann.
Co prawda, Młynarski i Cygan jeszcze pisali po polsku, ale w odniesieniu do Manna musimy przyznać: panie Buchcic jesteś pan wielki. Z ust żeś mi to pan wyjął. Radiowa Trójka była dobra, bo grała dobrą muzykę? Bzdura. Radiowa Trójka była wąsko ukierunkowana na jeden wyłącznie, wybrany rodzaj muzyki, lansowała głównie wytwory zachodniej pop kultury, albo jej polskich naśladowców i akolitów. Radiowa Trójka ograniczyła umysły muzyczne swoich odbiorców i nie dała im szansy poznania szeregu innych gatunków piosenki, czy też szerzej w ogóle innych gatunków muzycznych, oraz w innych językach, niż tylko angielski.
Radiowa Trójka odebrała nam szansę wytworzenia własnej kultury muzycznej, a także szansę na posiadanie masowej, popularnej polskiej piosenki zdatnej do zaśpiewania nawet przy rodzinnym stole, bo przytłoczeni wytworami RTV już w ogóle nie śpiewamy, tylko biernie słuchamy. Przy biesiadzie pozostały nam piosenki z „Lwowskiej Fali”, albo jeszcze starsze, mające prawie 200 lat „Sokoły”. No może mamy jeszcze trochę dobrej muzyki z lat 60-ch, ale w większości nie do zaśpiewania przy stole. "Nie zadzieraj nosa", "Matura", "Kwiaty we włosach", "Wróćmy na jeziora" - to wszystko jest super, ale na urodzinach - nie zaśpiewamy.
Kiedyś autor w ramach testu zaprezentował osobie nie znającej nurtu piosenki studenckiej utwór Na 5 minut przed zamknięciem baru (Janusz Siciński, Jacek Matuszewski) i wiecie, jakie padło pytanie – czy to szanta? Doszliśmy do takiego etapu, że jeśli słyszymy prostą piosenkę w języku polskim, to chyba trzeba ją zaklasyfikować do szant, ponieważ innych popularnych wykonań w języku polskim już nie ma!
Oczywiście są, tylko są nieznane szerszej publiczności, a to z winy mainstreamu. Chodzi przecież o gruby szmal, o tantiemy za emisję piosenek, o kasiorę, która wypływa za granicę. Nie musicie się zgodzić z tezami autora, nie musicie podzielać jego zachwytu nad balladą studencką, ani nad umiłowaniem Beskidu. Ale musicie przyznać, że tam, gdzie chodzi o wypływ gotówki z kraju sprawa jednak warta jest zastanowienia. "Taylor Swift", czy "Justyna Kwiatek Kwiatkowska" - komu, patrząc na gospodarkę kraju, opłaca się kierować "odpowiednie" strumienie środków pieniężnych? Potrzebujemy dla ustalenia odpowiedzi ekspertyzy Ministra Finansów, czy jesteśmy w stanie oszacować to sami?
A czy zachodni rock aby na pewno zapewnia nam realizację podstawowych potrzeb muzycznych? Czy aby na pewno "AC/DC - Welcome To Hell"¸ czy też "Queen Bohemian Rhapsody" to piosenka do nucenia przy goleniu?
Zapewniam was, że po wyłączeniu w gitarze przystawki fuzz, 90% sławnych utworów rockowych przestałaby istnieć, nie nadawałaby się ani do słuchania, ani tym bardziej samodzielnego wykonania.
Piosenka turystyczna, skoro już musimy ją jakoś sklasyfikować lub znaleźć wyróżnik, to w całości piosenka polska. To znakomita poezja w języku polskim, jednocześnie są to teksty, które, jako samodzielne utwory literackie nigdy by nie powstały, albo nigdy by nie zostały przeczytane. Ilu z was kupuje sobie tomiki poezji?
Piosenka turystyczna to był po prostu sposób na obronę przed narastającą dominacją obcych nam kulturowo wpływów. Broniąc się przed naporem kontrkultury zachodniej dotarła do szerokiego odbiorcy na tyle, na ile w danych warunkach się dało, zapewniając ofertę konkurencyjną, dobrą muzycznie i przede wszystkim literacko. Być może na pewnym etapie rozwoju to była (a może jest?) ostatnia enklawa żywej i masowej twórczości w języku polskim.
Może więc, wracając do naszych wczesniejszych prób sklasyfikowania piosenki turystycznej powiemy, że to jest muzyka nasza? Skoro zanikająca w powodzi angielszczyzny "polska języka" staje się ciekawostką, jak kultywowane z pokolenia na pokolenie piosenki mniejszości etnicznych, to polskie piosenki opiewające po polsku urodę polskich gór, tęsknotę za dziewczyną poznaną w podróży, a może na nawet tylko wiatr rozwiewający kopce siana pod Limanową też są nasze, bo my to już tylko ginąca mniejszość?
Wróćmy do przyjemniejszych tematów. Skoro już W.Buchcica, a więc i Wołosatki przywołano: każdy wie, co to jest plucha, kubek i herbata. To geniusz poety połączył trzy banalne, codzienne słowa w nieśmiertelną poezję z muzyką R. Pomorskiego, i harmonijne połączenie takich właśnie elementów stanowi o sile polskiej piosenki turystycznej.
A ponieważ Wołosatki obchodzą w 2024 roku 50 lecie działalności artystycznej – składamy gratulacje. Wołosatki mają rolę szczególną ponieważ pozwalają nam mierzyć upływ czasu. W ciągu roku mamy wręcz pewne rytualne kotwice do odsłuchania / odśpiewania na początek każdego kwartału, jesienią przecież będzie to We wtorek po sezonie, potem nastaje Zima w Wołosatem, ewentualnie pod koniec zimy Oczekiwanie na lato. Latem, jak kto chce, ale pod koniec lata już trzeba pamiętać, że znaleźliśmy żółty liść, bo Lato ucieka. Tylko wiosnę oddamy Wolnej Grupie Bukowinie, bo to całe błocko skisłe w mgłę i wiatr może opisać tylko Nuta z Ponidzia Wojtka Bellona.
We wtorek po sezonie, W.Buchcic, R.Pomorski, fragmenty wybrane.
Złotym kobiercem wymoszczone góry
Jesień w doliny przyszła dziś nad ranem
Buki czerwienią zabarwiły chmury
Z latem się złotym właśnie pożegnałem
We wtorek w schronisku po sezonie
W doliny wczoraj zszedł ostatni gość
Za oknem plucha kubek parzy dłonie
I tej herbaty i tych gór mam dość.
Zima w Wołosatem W.Buchcic, R.Pomorski, fragmenty wybrane.
Zima za oknem jak u siebie w domu,
może ktoś wpadnie ot tak, na herbatę,
postawi torbę, natrzepie ci śniegu
„Jak myślisz" — spyta — co tam w Wołosatem?
A Wołosatem spod pierzyny śniegu
wygląda okien oczami.
Ciepło okryte dodrzemie do wiosny,
czasem pomyśli, co z nami.
A u nas różnie, ktoś tam zgubił siebie,
inny w świat pognał za kawałkiem chleba,
ktoś się zakochał i co będzie nie wie,
doczekać lata nam trzeba.
Oczekiwanie na lato P.Frankowicz, fragmenty wybrane.
Jest sroga zima a o lecie już myślę nieśmiało
Kiedy z wiatrem i złotą kulą słońca
Znów wyruszam na włóczęgę wspaniałą
Gorące lato mała ważka nad wodą szybuje
Senne żaby leniwie drzemią w stawie
Polny konik swe skrzypce szykuje
Przy kominku ciepły płomień
Ciągle lato przypomina
Spójrz za oknem jak w zamieci
Tańczy z mrozem biała zima
Lato ucieka, P.Nowak, R.Pomorski, fragmenty wybrane.
Wróciłeś do domu zmęczony
Bo znowu gorąco jest dziś
Na trawie przed twoim balkonem
Znalazłeś żółty liść
Czekamy na ciebie z muzyką
Chodź szybciej bo porwie ją wiatr
Przed nami kolory i ścieżki
Za nami piosenki ślad
I już wiesz że to lato ucieka
I jakby ci czegoś żal
Pakujesz swój stary plecak
I ruszasz przed
I ruszasz przed siebie w świat
Nuta z Ponidzia, W.Bellon, muz.na motywach ludowych.
Polami, polami, po miedzach, po miedzach
Po błocku skisłym, w mgłę I wiatr
Nie za szybko, kroki drobiąc
Idzie wiosna, idzie nam
Idzie wiosna, idzie nam.
Przerwa w podróży, Andrzej Wierzbicki
Przy piwie w karczmie w Limanowej
Zapatrzeni w siwe mgły jesienne
Czekaliśmy na autobusowe
Ostatnie lata połączenie
Bóg przez okno złoty talar rzucił
Słońce na obrusie
Od dziewczyny w barze pożyczyłem uśmiech
Oddam w autobusie
A po lesie wiatr
Rwie na strzępy pajęczyny nić
A po polu wiatr
Rozsypuje kopce siana w pył
Do puszystych traw się tuli
Skrada się do pustych ptasich gniazd
Po strumieniach z wodą śpiewa
Lekkomyślny wiatr
Na koniec nieco bardziej autorska refleksja nad oceną tego, co estetyczne i mieszczące się w kategoriach kultury. Poniżej dwie fotografie, o prawa autorskie nie pytajcie, bo splagiatowane z neta.
Otwarcie olimpiady 2024 w Paryżu.
Występ zespołu "Mutacja W". (Grupa rozwinięta ze składu Wołosatek).
Pierwsza z pokazanych fotografii ma nas przekonać, że dokonuje się artystyczne wydarzenie mające dokonać prowokacyjnego przełomu w „wartościach” i skłonić do refleksji.
Druga z pokazanych fotografii pokazuje, że dziewczyny w koszulkach i jeansach śpiewają w górach, a ich działalność artystyczna ma lub miała jakiś związek z turystyką górską. Na teledysku możecie dodatkowo odsłuchać, że mamy do czynienia z utworem dobrze zaśpiewanym i zagranym, nagranym w pięknym plenerze dopełniającym wizerunkowo całości tej kompozycji.
No refleksje na temat estetyki rzeczywiście autorowi się urodziły w głowie, ale nie napiszemy jakie. Może powiedzmy tak: zgadnijcie, na którym zdjęciu autor (gdyby oczywiście miał tak ze 40 lat mniej) szukałby partnerki życiowej. Informacja uzupełniająca: autor nie preferuje fryzur klasy „dinozaur” i majtek wywalonych na spodnie...
W każdym bądź razie, autor, przekazując doświadczenia z okresu, kiedy miał do czynienia z prowadzeniem schroniska w górach zapewnia, że młodzież w każdym wieku nie ma problemu i z łatwością akceptuje samodzielne wykonania piosenek po polsku. W tamtych latach trzeba było do tego dochodzić przeciętnie 3 dni, tj. do czasu, kiedy padały baterie w przenośnych radiomagnetofonach. Potem zapadała błoga cisza, potem ktoś zaczynał brzdąkać mniej lub bardziej udolnie na gitarze, potem odnajdywał się ktoś, kto już grał na gitarze dobrze i nagle okazywało się, że wszyscy odczuwają ogromną satysfakcję z samodzielnego muzykowania na żywo. Teraz baterie w komórkach mamy nieco trwalsze, ale autor jest przekonany, że ludzie są tacy sami. Chcą śpiewać, i dodajmy, że chcą śpiewać w języku rodzimym. Czy potrzeba do tego aż blackoutu (może tego właśnie chcą "zieloni" likwidując energetykę - to byłby jedyny pożytek?), czy damy radę pobudzić, odtworzyć podstawowe umiejętności muzyczne kierując aktywność społeczną na ciekawsze zajęcia, niźli przyklejanie się do asfaltu? Autor jest przekonany, że tak. Trochę nas przytłoczyła ta informatyko-elektronika, ale damy radę.
8-13 grudnia 2024