Przyczynami podwyżek są: opłata ETS CO2, zasada Merit Order, oraz przymus uczestnictwa w giełdzie z zasadą Merit Order.
O ile znaczenie pierwszego i trzeciego z wymienionych czynników da się zrozumieć nawet tylko na podstawie etymologii języka polskiego, o tyle zasada Merit Order wymaga szerszych wyjaśnień.
Większość opisów Merit Order jest podobna, google w pierwszej kolejności podpowiadają opis na stronie, jak np. https://www.next-kraftwerke.pl/leksykon/merit-order.htm i jest on typowy dla sposobu rozumowania jej twórców.
A zatem, już w pierwszym akapicie czytamy, że Elektrownie, które stale produkują energię elektryczną przy bardzo niskich kosztach, jako pierwsze są podłączane do sieci. No to hurra, budujmy więcej wiatraków, niech żyje zielona energia "przecinek, ale". I tu musi nastąpić zwrot, jak w skeczu kabaretowym piętnującym nieprawidłowości w bankowości, „przecinek, ale” trzeba było doczytać do końca. Albowiem trzeba było przewinąć do trzeciego akapitu i doczytać, że Elektrownia o najdroższych kosztach krańcowych określa cenę giełdową dla wszystkich występujących elektrowni.
W myśl mechanizmu Merit Order wystarczy jedna elektrownia o najwyższych kosztach krańcowych, czyli po prostu najdroższa, aby przyjąć najwyższą możliwą cenę dla odbiorcy. Choćby wszystkie inne elektrownie były tańsze one też dostaną cenę najwyższą, jaka tylko na rynku się pojawi.
W Niemczech za rok 2021 elektrownie gazowe wyprodukowały zaledwie 10,6 % energii, przecież tam króluje OZE, wszyscy wiemy. Zatem nawet agresja Putina i przykładowy skok cen gazu o 200 % powinien przełożyć się na zaledwie 20 % globalnej podwyżki, patrz znikomy udział energii elektrycznej z gazu w rynku. Ale co z tego, skoro zasada Merit Order przyznaje wszystkim innym elektrowniom zawsze cenę najwyższą możliwą, zatem o 200 % skacze także cena dla energetyki odnawialnej i węgla. Jeśli w niektórych krajach UE pojawiła się krytyka „powiązania cen energii z cenami gazu”, to należy dodać, że nie chodzi o ceny gazu. Zasada Merit Order wybiera cenę zawsze najwyższą i jeśli to będzie cena z węgla z podatkiem CO2, to tą właśnie cenę zobaczymy na naszych rachunkach, ponieważ była aktualnie najwyższa.
Oczywiście, jeśli ostatnia elektrownia najdroższa zostanie wyrugowana z rynku przez OZE, to cała „górna poprzeczka” pójdzie wreszcie w dół, spadnie cena maksymalna i globalnie nastąpi tak wyczekiwany korzystny efekt uruchomienia instalacji odnawialnych. Apologeci „wolnego rynku” i energetyki odnawialnej opisują ten efekt w pierwszej kolejności, a autor opisał go dopiero pod koniec – skąd taka kolejność opisu, kto ma rację?
Po pierwsze, sami zieloni piszą o sukcesie zielonej energetyki z wahaniem, sukces w postaci wyrugowania z rynku ostatniej elektrowni najdroższej ma nastąpić kiedyś tam w przyszłości, gdy zielona rewolucja zwycięży, może za 20 lat, może w roku 2050, natomiast płacić na to mamy awansem już teraz. I to bez pewności, że środki trafią do adresata.
Po drugie, najczęściej zielona energia sama się z rynku wyrugowuje i wpuszcza na rynek węgiel, bo statystycznie najczęściej zawodzi i tak będzie nawet w roku 2150. Wynika to ze statystyk dostępności wiatru i słońca, których nie da się poprawić dotacjami na badania. Ten parametr techniczny jest dany od Boga (w wersji dla konserwatystów) i przez geografię (to wersja dla postępowych ateistów „wierzących” w naukę).
Po trzecie, zawsze będzie potrzebna elektrownia szczytowa, która będzie droga, ponieważ krótki czas pracy powoduje odpowiednio wyższy udział jej kosztów stałych. Jeśli elektrownia przechodzi ze wskaźnika wykorzystania 0,75 na wskaźnik 0,25 to udział kosztów stałych w cenie energii podnosi się ze 100 do 300 zł/MWh. To bardzo prosta algebra, to nie jest teoria o spisku elektrowni węglowych przeciwko energetyce odnawialnej. W tym obszarze nic nie pomoże zamiana „starej elektrowni węglowej” na „nowoczesną elektrownię wodorową”, bo problemem nie jest cena paliwa, tylko wysoki udział kosztów słabo wykorzystanego majątku produkcyjnego. Zatem także i w świecie utopijnej zielonej szczęśliwości cena w godzinach niedoboru (najczęściej bezwietrzne wieczory) zawsze zostanie wyspekulowana na tyle wysoko, na ile tylko pozwolą urzędowe widełki ograniczające. A zasada Merit Order samoczynnie przeniesie cenę najdroższej, wodorowej elektrowni szczytowej na najtańszy wiatrak, który w tym momencie staje się legalnym spekulantem. Ten mechanizm podwyżek jest samonapędzający i w zielono liberalnej konstrukcji rynku ucieczka od niego jest niemożliwa.
Uwadze poleca się roczny, uporządkowany wykres jednoczesnej generacji wiatru i słońca w Polsce za rok 2021, na danych godzinowych PSE, sporządzony w wartościach względnych w stosunku do mocy osiągalnej (maksymalnej odnotowanej).
Jak widać, OZE pracowały z mocą powyżej średniej przez 3775 h, rok ma godzin 8760. Czyli przez większą część czasu OZE nie wspiera mechanizmu obniżki cen. Na dodatek sama średnia jest niska, to zaledwie 29 %. Produkcja powyżej 2/3 mocy osiągalnej występuje przez zaledwie 417 h/a. Tak naprawdę mechanizm wypierania ostatniej najdroższej elektrowni węglowej zadziała tylko wtedy, gdy wystąpi „słoneczny front atmosferyczny” w dniu z niskim zapotrzebowaniem, czyli w niedziele i święta, a tych jest oczywiście w roku mniej. Statystycznie nadzieja na korzystne oddziaływanie Merit Order jest więc bardzo niska. W lewym, górnym rogu powyższego wykresu proszę odnaleźć zakres mocy od 70 do 100 % i porównać z czasem występowania. Warto podkreślić, że zapotrzebowanie na prąd w porze nocnej wynosi 46 % zapotrzebowania rocznego, oczywiście nie z powodu nocnej doliny obciążenia, a z powodu wieczornych szczytów energetycznych, których fotowoltaika nie może pokryć z definicji. Powyższe powoduje, że ze spekulacyjnymi cenami prądu spotkamy się nawet po środku sierpnia, kiedy to rzekomo mamy dużo fotowoltaiki, jednak nie pod wieczór, kiedy to klimatyzacja jeszcze „ciągnie”, a słońca już nie ma.
Krzywa generacji OZE ma kształt pikowy i jest całkowicie niekorzystna z biznesowego punktu widzenia. Przedsiębiorcy zawsze zależy na tym, by jego moce produkcyjne pracowały na 102 % obciążenia (miejmy nadzieję, że maszyny, nie ludzie), bo oczekuje się zwrotu zainwestowanego kapitału. W gospodarce rynkowej do przedsiębiorstwa z wykorzystaniem majątku na poziomie 29 % wkracza Zarządca Komisaryczny i zarządza wyprzedaż niepotrzebnych mocy produkcyjnych, w przypadku gospodarki OZE jest to celem.
Obrońcy obecnej formy rynku podają nawet precyzyjne wyliczenia, na ile efekt wypierania drogich źródeł przyniósł korzyści cenowe, jednak nie podają, jakie te korzyści powinny być, gdyby energetyka odnawialna działała efektywnie. Kiedyś atomiści obiecywali prąd tak tani, że nie opłaci się montować liczników. Twórcy „rynku” rekomendując politykom rozwój OZE przebili tamte obietnice: energia miała być sprzedawana wręcz po cenach ujemnych.
A fakty są takie: wg. URE na dzień 30.06.2021 mamy już 10,6 GW źródeł zielonych, przy średnim krajowym zapotrzebowaniu 2021 PL wynoszącym 19,9 GW. Przy takim udziale „darmowego” OZE powinniśmy już być tak bogaci, jak rolnicy, którzy stali się krezusami dzięki uprawie wierzby energetycznej. (A przynajmniej tak to prorokowano 20 lat temu).
Akurat elektrycy znają zasadę czarnej skrzynki: nie ważne, co w środku, oddziałujemy na wejścia i patrzymy, co się stało na wyjściu. Nie było OZE, CO2, Merit Order oraz „obligo” i ceny wynosiły od 160 do 260 zł/MWh. Wprowadzono w/w zmiany prorynkowe, ceny są od trzech do piętnastu razy większe i dowody na tezy autora czytelnicy mogą znaleźć niestety na fakturach.
Dlatego w tym sporze rację ma autor – statystycznie OZE i Merit Order znaczniej częściej przynoszą straty, niż korzyści. Udziały czasów i procentowego stopnia korzystnego działania OZE podano wyżej, naprawdę silny efekt wypychania najdroższych elektrowni z rynku występuje przez zaledwie kilka godzin w roku, a z zasady tego rynku wynika, że w określonych warunkach ceny będą spekulowały w górę zawsze, nawet po pełnym zwycięstwie zielonej rewolucji.
ETS CO2. Pula uprawnień jest wyznaczana autorytarnie przez urzędnika, który jednak nie ponosi odpowiedzialności, albowiem potem, „to cenę już wyznacza rynek”. Mamy zatem instytucję sprywatyzowanego poborcy podatkowego, wyznaczamy parapodatek i nie interesuje nas, jak jest ściągany. Tu musieliby się wypowiedzieć historycy, ale chyba nawet monarcha absolutny wyznaczał własnego, królewskiego poborcę podatków i nie puszczał tego na żywioł w czasach, gdy pojęcie sprawiedliwości społecznej nie istniało. Podatki mają być wyznaczane przez Sejm (parlamenty krajowe) po burzliwej debacie i kłótni między posłami. Zasadniczo parlament wybieramy właśnie po to, a nieuchwalenie budżetu jest niewywiązaniem się z podstawowego celu. Legitymizacja ku temu, aby czynił to urzędnik unijny jest bardzo słaba nawet, jeśli „Kaczyński” podpisał, a „Kopaczowa” podpisała. W Polsce referendum w sprawie OZE nie było, a same referenda akcesyjne to wydaje się być za mało w sprawie tak ważnej, jak uruchomienie gospodarki wojennej (w wojnie o klimat). Wydaje się, że także w samej UE istnieje świadomość słabej legitymizacji takich czynów, stąd tuż przed 14-krotnym podniesieniem podatku trzeba się było podpierać „oddolnymi protestami młodzieży klimatycznej” i wystąpieniem Grety w parlamencie europejskim.
Obligo giełdowe. W wywiadzie udzielonym www.gramwzielone.pl 03.10.2022 Prezes URE stwierdził, że obecna sytuacja obnażyła niedoskonałość modelu rynku energii przyjętego w Europie, oraz jednocześnie dopowiedział Jestem przeciwnikiem ingerencji w rynek.
Mamy z tym w Polsce problem, to jest nasza słabość. Wszystkie formacje polityczne, a także, jak się okazuje urzędnicy powołani do regulacji (!) tkwią w przekonaniu, że skoro komunizm był zły, to wszystko w kapitalizmie jest dobre. Tak oczywiście nie jest, to bardzo wybiórcze i życzeniowe myślenie. Kapitalizm ma wady, tylko nie chcemy ich dostrzec z powodów emocjonalnych, wierzymy w rynek tak, jak niektórzy w święty obraz. Skoro rynek jest „dobry”, to nie potrafimy zrozumieć, dlaczego stało się źle, tymczasem ten rynek zadziałał aż nadto przewidywalnie.
Przy wprowadzeniu przymusu sprzedaży prądu na rynku spotowym obiecywano osiągnąć następujące cele:
- ograniczenie możliwości spekulacji,
- spadek cen w wyniku zwiększenia się konkurencyjności,
- zapewnienie transparentności,
- zapewnienie właściwego wsparcia dla zielonej energii,
- poprawę kondycji samej giełdy.
Idąc od tyłu, poprawa kondycji giełdy nie jest ważnym celem społecznym.
Rynek jest stabilny, gdy jest na nim dostatecznie duża ilość graczy. Samo wprowadzenie obliga nie zwiększyło ilości graczy, tylko zwiększyło obrót. Pozwoliło zatem tej samej ilości graczy na spekulowanie jeszcze większymi sumami. Finansiści w swoim dość pogardliwym języku powiedzieliby, że takie obligo miało tylko napędzić „leszcza”, lub „dawcę kapitału”.
Już od czasów giełdy tulipanów w Amsterdamie wiadomo, że giełda rzadko kiedy jest li tylko i wyłącznie miejscem służącym do wyznaczania ceny równowagi między popytem i podażą. Spekulacja jest po prostu celem istnienia giełdy, jedynie zależy nam na tym, aby była zgodna z regulaminem.
Kryzys finansowy roku 2008 wynikł z tego, że w czasach Thatcheryzmu usunięto wszystkie zabezpieczenia przed takim kryzysem, jak w roku 1929. Najwyraźniej doświadczenie polskich elit jest jeszcze słabe, skoro już w roku 2019 zapomniano o kryzysie 2008. Rozsunięcie dozwolonych widełek cenowych na giełdzie jest ewidentnym usunięciem zabezpieczeń. Czy rzeczywiście chcemy, żeby w warunkach niedoboru ceny poszły w górę, jak w Texasie w czasie zimy, kiedy ludzie woleli marznąć, niż płacić 70000 $/MWh ? Cel rozumiany, jako powstrzymanie możliwości spekulacji nie został zrealizowany.
Jeszcze większe nieporozumienie istnieje w kwestii żądań zapewnienia wsparcia dla OZE. Otóż ważnym celem społecznym (przynajmniej dla dużej części społeczeństwa) jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych. Ale wcale nie oznacza to, że cel ten mamy zrealizować poprzez:
- wspieranie źródeł odnawialnych,
- przymus uczestnictwa w TGE,
- narzucenie zasady Merit Order.
Możemy zbudować atom, który w „walce z klimatem” jest 6 razy bardziej wydajny od fotowoltaiki. Da efekty nieco później, ale za to znacznie bardziej skutecznie. Możemy finansować budowę za pomocą taniego kredytu, albo poprzez emisję akcji na GIEŁDZIE i chyba nikt nie zarzuci autorowi, że nie proponuje rozwiązania wzorem z jak najbardziej rynkowego, dzikiego kapitalizmu. Warunki spłaty można zapewnić poprzez kontrakt długoterminowy, o tym będzie poniżej.
Przez pierwsze sto lat energetyka znakomicie rozwijała się w warunkach jak najbardziej rynkowych bez potrzeby powoływania giełdy energii. Chyba groteskowo zabrzmiałyby stwierdzenia, że jakaś wielkoskalowa elektrownia węglowa w Pensylwanii powstała pod naciskiem Wszechzwiązkowej Bolszewickiej Partii Stanów Zjednoczonych. Elektrownie wielkoskalowe powstały w krajach będących ostoją gospodarki rynkowej dlatego, że oferowały najlepszy produkt na rynku. W tym przypadku koncentracja kapitału (czysty kapitalizm) i efekt skali zapewniają najlepsze efekty ekonomiczne i ekologiczne, bo duże firmy stać na urządzenia ochrony środowiska.
Wbrew pozorom ekonomia działa prawidłowo także w obszarze energetyki zielonej. Niski, nisko sprawny wiatrak w każdej bezwietrznej gminie nie ma racji bytu. Nie ma sensu ekonomicznego i nie ratuje klimatu. Generacja rozproszona jest nieefektywna, miała być turbinka Kowalskiego w każdej gminie, będą tylko wielkoskalowe farmy wiatrowe i zarobek dla gigantów w rodzaju Siemensa z dodatkiem Samsunga. A zatem wielkoskalowe elektrownie sterowalne nie są „państwowymi molochami”, to racjonalny wybór wynikający z możliwości technicznych i ekonomicznych. Farma wiatrowa 3 GW o powierzchni 260 km kwadratowych, czy elektrownia sterowalna 3 GW o powierzchni 1,55 km kwadratowego ?
Zaledwie kilkanaście, a nawet jeszcze kilka lat temu dyskutowaliśmy na forach energetycznych problem, jak zapewnić finansowanie nowej elektrowni, skoro cena prądu wynosi 180 zł/MWh, a odsetki od kredytu na nowy blok podniosłyby cenę „aż do 280 zł/MWh”. Wtedy wydawało się to nam bardzo trudne, taka podwyżka wymagała rozwagi w postępowaniu. Zieloni rozwiązali problem finansowania metodą „od topora”, podnosząc ceny energii do poziomu 500-600 zł/MWh dla wszystkich źródeł, i nowych i starych. Dzięki temu możemy w „Zielone czwartki” na Interii przeczytać, że zielone źródła wciąż pozostają atrakcyjne w stosunku do węgla. „Wciąż” to znaczy od dwóch lat, od czasu podniesienia kosztów CO2.
Marzenie o stworzeniu rynku idealnego jest utopijnym marzeniem liberałów. W energetyce inwestycje są wieloletnie, wymagają angażowania nakładów mających znaczenie w skali całego państwa. Takie inwestycje zawsze będą się odbywały pod kontrolą polityków. Jest marzeniem ściętej głowy, że zadanie o takiej skali rozwiążą obywatele za pomocą np. generacji rozproszonej. Przeciwnicy OZE tu chętnie przytoczą maoistowskie marzenie o dymarce wytwarzającej stal w każdej zagrodzie i będą mieli rację. Fotwoltaika w generacji rozproszonej jest tyle warta, co prymitywna dymarka. Chcąc zbudować most łączący ludzi potrzebujemy stali konstrukcyjnej z profesjonalnej huty, a nie kruchego żeliwa wytopionego w ogródku.
Osławiony rynek i konkurencja oczywiście istnieją, ale mówimy o konkurencji między całymi krajami, między światowymi gigantami, a nie dwoma zakładami energetycznymi w Polsce.
Autor zdaje sobie sprawę, że powiązany mechanizm opłat ETS CO2 i zasady Merit Order był próbą rozwiązania zagadnienia inwestycji długookresowych w energetyce w warunkach rynkowych, ale jednak próbą nieudolną.
Nie mamy żadnej pewności, że pieniądze z CO2 idą na inwestycje. Środki odprowadzone do budżetu przez elektrownie węglowe mogą legalnie iść na rozdawnictwo, choć z pkt. widzenia społecznego można uznać, że środki w budżecie to jeszcze jakaś korzyść. OZE do budżetu nie płacą - środki o wysokości, jak CO2 trafiają dzięki Merit Order bezpośrednio do źródeł odnawialnych, ale przecież nie mamy żadnej pewności, że pójdą na inwestycje. Po części wesprą te źródła, które spłacają odsetki, po części spłyną do źródeł zamortyzowanych i mogą zostać np. przejedzone lub co gorsza wytransferowane za granicę. Ten mechanizm finansowania jest nieefektywny i dziurawy. Proszę sobie wyobrazić wiatrak, który jest zamortyzowany, nie płaci odsetek, nie kupuje węgla, nie płaci CO2, a dostaje 3000 zł/MWh, za to, że jest sierpniowy wieczór i nie wieje. Społeczeństwo oczekuje, że zamortyzowany wiatrak nareszcie rozpocznie dostawę taniej energii, tymczasem dzięki Merit Order staje się on beneficjentem wojennej podwyżki cen paliw kopalnych.
W latach znacznie rozsądniejszych finansowanie budów realizowano za pomocą przywołanych już kontraktów długoterminowych. KDT daje gwarancję, że środki pójdą tylko na spłatę inwestycji. KDT jest negocjowany, sprawdzany przez wiele czynników, a przede wszystkim przez bank. KDT daje pewność, że rozwój nie będzie dziki, oraz, że losami całego państwa nie zagramy na giełdzie.
W przypadku budowy atomu dopiero za 15 lat zaczniemy spłacać odsetki, a każdy odłożony wydatek to korzyść. W przypadku OZE już teraz płacimy CO2 wiedząc, że pieniądze na inwestycje nie idą w ogóle, lub w małym stopniu, a sukces jest obiecywany w dalekiej przyszłości.
KDT nie jest niedozwoloną pomocą publiczną, to normalna działalność gospodarcza charakteryzująca firmy planujące stabilny pobyt na rynku i wieloletnią więź z klientem. Sprzedawca energii posiadający tylko biurko i laptop musi kupować na wolnym rynku. Skazuje się tym samym na cykliczne perturbacje rynkowe i musi upaść, bo działa poszukując krótkoterminowego zysku, a nie myśli o przyszłości klienta.
Sprzedawca z własną bazą wytwórczą może świadomie podjąć decyzję o modernizacji części parku maszynowego, a także o tym, że ułamkowa część jego sprzedaży będzie obciążona kosztami kredytu na zakup instalacji nowej. Wg. liberałów integracja pionowa była zła, a przecież tak właśnie postępowano od zarania w warunkach gospodarki rynkowej. Sto lat temu płaciło się „elektrowni”, nie dystrybucji. Żeby kapitalizm działał kapitał musi być i musi być skoncentrowany. Energetyka rozbita na 150 małych spółeczek była po prostu zbyt słaba kapitałowo i była rozgrywana przez znacznie silniejszą konkurencję z zachodu.
Aby uświadomić sobie, że rynek to nie cel, że rynek to dogmat, wystarczy wyobrazić sobie, że stajemy się PRYWATNYM właścicielem przedsiębiorstwa. Otóż nie ma przedsiębiorcy na świecie, który zbudowałby zbyt dużo mocy wytwórczych po to, aby jego własne wydziały produkcyjne konkurowały między sobą. Kapitalista buduje tylko tyle wydziałów surowcowych, magazynów i wydziałów montażowych, na ile ma zbyt. Nie buduje trzech linii montażowych mając zapotrzebowanie na 30 % towarów, a to w nadziei, że jego ludzie będą ze sobą konkurowali. Budowa o 200 % mocy za dużo to jest taki koszt, że choćby jego ludzie w wyniku morderczej konkurencji pracowali za darmo – nie uzyska środków na spłatę szaleńczo rozbuchanych inwestycji. Znaną próbą konkurencji między własnymi wydziałami była działalność panów A.Stachanowa i W.Pstrowskiego, ale (jak wiemy) nie sprawdziła się. W czasie budowy kolei transkontynentalnej w USA oraz budowy kanału Panamskiego również uruchomiano swoiste wyścigi, jednak tu chodziło o konkurencję umożliwiającą lepsze wykorzystanie tych samych zespołów ludzi, tymczasem OZE zakłada konkurencję poprzez wytworzenie nadmiaru mocy produkcyjnych. Na całym świecie w gospodarce standardem jest niedemokratyczne zarządzanie hierarchiczne, decyzje inwestycyjne prowadzi się w oparciu o analizy optymalizacyjne, możliwie naukowe i przemyślane, jednak nikt nie tworzy konkurencji między swoimi oddziałami produkcyjnymi budując za dużo oddziałów i przyjmując za dużo ludzi.
Cała idea OZE zakłada budowę i utrzymanie 300 % mocy (wiatr, foto i elektrownie regulacyjne) w stosunku do 100 % zapotrzebowania. Wada (przyrost kosztów stałych mierzony krotnościami) przerasta korzyść z tytułu zerowych kosztów paliwa, które do tej pory wynosiły 60-70 %. Przy czym wymienione 300 % nadmiaru mocy, to tylko symbolicznie. Ze względu na niskie wskaźniki wykorzystania źródeł OZE nadmiar mocy potrzebny jest znacznie większy. Takich kosztów konkurencją się nie obniży. Zamiast tylko „górników z żądaniami” trzeba utrzymać trzy armie zarówno pracowników merytorycznych, jak i otoczki wraz z lobbystami i instytutami, a klient końcowy płaci za wszystko.
Wg. symulacji autora wizję 100 % OZE można osiągnąć budując w Polsce 63 GW wiatraków na zimę, 48 GW fotowoltaiki na lato, 72 GW elektrolizerni dla przejmowania nadwyżek i 27 GW wodorowych elektrowni rezerwowo regulacyjnych na każdy bezwietrzny wieczór. W kraju z zapotrzebowaniem średnim 20 GW trzeba by zbudować 210 GW urządzeń w nadziei, że „transparentny rynek TGE doprowadzi w wyniku konkurencji do spadku cen”. Powyższe autor opisuje, jako element humorystyczny, a przecież niektórzy traktują to poważnie.
Czy obligo zapewniło transparentość? Konia z rzędem temu, kto wskaże polityka, który bez wahania wyjaśni, jakież to korzyści dla transparentności przynosi mechanizm cen krańcowych na stosie merit order, a przecież i osoby posiadające znaczny zasób wiedzy ścisłej muszą się sporo nagłowić nad zrozumieniem znaczenia tego mechanizmu. Osoby o wykształceniu humanistycznym rozumieją zapewne tyle, że nazwa z trzema literami „r” brzmi groźnie i być może ta uproszczona analiza jest najtrafniejsza.
Czy Merit Order to taka sama konkurencja, jak na rynku telewizorów, gdzie przy tej samej jakości wygrywa tańszy – przecież nie, już wiemy, że wygrywa zawsze najdroższy dla klienta, że statystyczne prawdopodobieństwo, że mechanizm zadziała prawidłowo w obszarze cen najwyższych jest nikłe, a swoista „konkurencja” polega na prawie do większego udziału w łupach. Czy to nazywamy transparentnością?
Czy w ogóle mamy prawo mówić o rynku? Polityka klimatyczna uruchomiła interwencjonizm na skalę o jakiej nie marzyli nawet komuniści. W roku 2050 aż 55 % energii ma być dotowane (oups, zielone). Zielone certyfikaty, dotacje, subwencje na poziomie lokalnym, aukcje, niejawny mechanizm wsparcia poprzez Merit Order, a wreszcie samo prawo do wejścia OZE na rynek z produktem dowolnie złej jakości bez kosztów reklamy i walki o klienta, a także socjalistyczny domiar podatkowy ETS CO2 dla konkurencji, to dość by powiedzieć, że tego rynku nie ma. Tu pierwszym postulatem naprawy wymarzonego rynku musiałoby być przywrócenie zasad rynkowych.
Czy komunistyczny nakaz uczestnictwa w jednej, jedynej, monopolistycznej giełdzie energii, z narzuconym regulaminem forującym tylko jednego z uczestników rynku, na dodatek tylko na rynku spotowym godzinowym aby na pewno mieści się w kanonach dyskusji o swobodzie działalności gospodarczej ?
Czy umowa dwustronna między dwoma legalnymi podmiotami gospodarczymi jest „nierynkowa”, „nietransparentna” ? Czy dwustronna umowa handlowa polegająca na tym, że ktoś kupi jabłka u pani Krysi w spożywczaku jest reliktem komunizmu, ponieważ „transparentny rynek” ma miejsce tylko wtedy, gdy wszyscy pojadą po jabłka do Centralnej Giełdy Jabłkowej w Grójcu?
Próba wytworzenia psychozy, że gdy nie będzie przymusu korzystania z TGE to prawie zostanie stworzony kryminalny półświatek jest dalece posuniętą manipulacją. Spółki prawa handlowego działają legalnie, większość z nich to spółki akcyjne notowane nomen omen na giełdzie i podlegające dość zaawansowanym rygorom prawnym, i oczywiście składają sprawozdania finansowe. To całkowicie transparentny mechanizm nadzoru wypracowany setki lat przed wymyśleniem giełdy energii.
Kontrakt Długoterminowy ma to do siebie, że stabilizuje ceny. Giełdowi harcownicy robią, co mogą, ale mogą oscylować tylko wokół utrzymanej w ryzach ceny dominującej. 17-letni kontrakt między kopalnią, elektrownią i dystrybucją zapewni, że górnicy planowo otworzą pola wydobywcze w cyklu inwestycyjnym zajmującym przecież cały rok. W przypadku, gdy ceny spotowe w Amsterdamie z dowolnego powodu „przekroczą kolejną granicę” górnicy być może będą złorzeczyć, że zarabiają za mało, ale pamiętajmy, że w czasie dekoniunktury KDT jest kroplówką dla górników.
Wtedy giełda mami nas niskimi cenami, zapewnia, że dzięki wolnemu rynkowi „ceny tylko spadają”, że kontrakt długoterminowy to „komunistyczny przeżytek”, że u nas będzie tylko taniej, że niepotrzebnie przepłacacie przez tyle lat… Giełda na pewno nie stara się przypomnieć, że gdy szala nierównowagi podażowo -popytowej przechyli się w drugą stronę „nadejdzie czas żniw”. Dzięki eksperymentowi z OFE wydawało się, że urzędnicy państwowi powinni byli zrozumieć, że losami państwa nie gra się na giełdzie, a jednak z OZE nie wyszło lepiej.
Generalnie demokracja i rynek polegają na tym, że w czasie dekoniunktury zawiera się z jakimś autorytarnym reżimem kontrakt długoterminowy na dostawy surowców po cenach możliwie niskich, a w czasie koniunktury odsprzedaje się nadwyżki na w pełni demokratycznej, transparentnej i rynkowej giełdzie, z tym, że po maksymalnie wywindowanych w górę cenach spotowych. Być może to pozwoli nam zrozumieć „nierynkowe” zachowanie się rynku…
Czy akurat wojna i tylko wojna spowodowała wzrosty cen – na pewno nie. Oprócz CO2 i Covida wzrosty cen spowodowała sama giełda. Na nieistniejącej giełdzie ceny giełdowe nie wzrosną. Jak to powiedziano wcześniej, w przypadku KDT elektrownia ma zapewnione planowe otwarcie pól wydobywczych, jest węgiel, brak podstaw do podniesienia cen nawet na wieść o agresji. KDT stabilizuje. Jeśli diametralnie zmienią się warunki otoczenia strony muszą się spotkać i negocjować, to potężny hamulec przed wyskokami.
A na rynku spotowym – no cóż. O 15:00 zamknięcie sesji, jest 14:45, kontrakt trzeba zrealizować i pojawia się presja. Enter. Ceny na giełdzie mogą wzrosnąć także dlatego, że znana agencja ratingowa opublikowała niekorzystne wyceny. Albo dlatego, że statek z gazem zaklinował się na mieliźnie w kanale Sueskim. W tym obszarze „techniki” znane jest wiele technik. Wojna to oczywiście narzędzie potężne, ale nie jedyne.
Jak donosi Bloomberg, w wyniku ostatnich analiz dokonanych przez doświadczoną, badającą od wielu lat rynek energii fundację oszacowano, że na przełomie grudnia i stycznia drastycznie spadnie wydajność fotowoltaiki. Na nerwową reakcję giełdy nie trzeba było długo czekać…
Czego należy oczekiwać po zawieszeniu Merit Order? Jeśli wiatraki mogą dostarczać energię już po 280 zł/MWh, to należy uznać, że dotychczasowe zyski były „nadzwyczajne” i w związku tym nic się nie stanie. Jeśli natomiast rację miał np. prof. Mielczarski, który swego czasu na łamach CIRE oszacował koszt wytworzenia prądu przez wiatrak morski na 670 zł/MWh, to cenę prądu z wiatru na giełdzie trzeba będzie podnieść, czyli urealnić. Wtedy jak najbardziej nastąpi tak oczekiwana na giełdzie transparentność. Przy okazji ograniczona zostanie możliwość manipulacji medialnych obwieszczających, że energetyka odnawialna dostarcza „darmowy” prąd.
Czy zawieszenie Merit Order uderzy w nowe bloki węglowe? Przy założeniach: 6,3 mln zł/MW, 6 %, 17 lat, wsk. wykorzystania 0,75, rata stała da obciążenie 90 zł/MWh. Tyle, to przy cenie CO2 70 EU/t można uzyskać przechodząc z wyeksploatowanej dwusetki ze sprawnością 0,36 na blok o sprawności 0,44 netto.
Co w zamian Merit Order? Zalety KDT opisano. Także i kontrakty roczne będą lepsze od godzinowych. Kontrakty roczne podpisane na średnioroczne ceny takie same, jak za ostatni rok i tak będą lepsze, bo ich cena nie zostanie wyspekulowana na rynku godzinowym. (Tylko one zresztą chroniły klientów przed kompletnym bankructwem, ponieważ pomimo obligo część kontraktów terminowych jeszcze działała).
Dobrą propozycją może być obowiązek rejestracji cen w kontraktach dwustronnych poza giełdowych, np. na publicznej platformie. Transparentność będzie zapewniona, ale nie będą zawarte wg. jednej, narzuconej zasady. Zwykle normą jest, że cena w umowach handlowych nie jest publiczna, tu zapewnilibyśmy znacznie więcej.
W obszarze planowania autor zaleciłby także obowiązek obliczania jednego, referencyjnego wskaźnika LCOE wyznaczanego dla całego systemu łącznie. Może to robić np. PSE w cyklicznie ogłaszanych planach rozwoju. Sporządzenie rankingów elektrowni na podstawie LCOE cząstkowych to rodzaj księgowości kreatywnej, to publiczna manipulacja. Nic nie wnoszą stwierdzenia w rodzaju „Wiatrak, czy też foto produkuje już ileś tam razy taniej, niż elektrownia węglowa”, jeśli z tego powodu równolegle przyrost kosztów występuje gdzie indziej.
Koszty następcze wywoływane przez OZE są znacząco niedoszacowane. Jak ocenić koszt sterowalności ? Przecież to nie jest tylko koszt napędów automatyki, czy też falowników, bo sterowalność jest integralną częścią technologii posiadającej wbudowany magazyn energii. Wszystkie elektrownie sterowalne ponoszą koszty gospodarki magazynowej. Elektrownie wodne ponoszą koszty budowy i utrzymania zapory. Elektrownie węglowe dodatkowo muszą ponosić koszty kredytu na zakup węgla. Elektrownie gazowe płacą na to abonament. Elektrownie heliocentryczne są droższe od fotowoltaiki, bo mają wbudowany czterogodzinny magazyn ciepła.
Technologie odnawialne zapewniają tylko energię, nie zapewniają produktu pod nazwą Niezawodna Dostawa Energii. Czy jest sens walczyć o kondycję pseudo rynku energii (tylko), skoro nie wysyła on właściwych sygnałów rynkowych, i na razie i tak musimy się sztukować rynkiem mocy ? Owszem, w minionych czasach cena energii mogła być jednoczłonowa, bo odpowiednio duży wskaźnik wykorzystania mocy zapewniał pokrycie kosztów stałych bieżącą sprzedażą. W gospodarce OZE, gdzie wszystkie typy elektrowni mają pracować na wskaźnikach wykorzystania, jak w elektrowni szczytowej ceny muszą być szczytowe.
Ale kosztem osieroconym/następczym/ukrytym OZE jest także przebudowa stacji transformatorowej na Śląsku w celu przyjęcia wiatru z Pomorza. Albo żądanie automatyzacji regulacji mocy biernej we wszystkich sieciach niskiego napięcia w celu zwiększenia zarobku tych, którzy dostali dotacje do fotowoltaiki. Brak jest podstaw, by emerytka w bloku w mieście ponosiła w abonamencie koszt rozwoju sieci wiejskich/podmiejskich.
Dlatego jednoczłonowy, referencyjny wskaźnik LCOE dla całego systemu elektroenergetycznego ma sens, uwzględni koszty przesyłu, budowy nowych sieci dla OZE, koszty eksperymentalnych baterii, koszty wiatraków, foto, węgla i wodoru jednocześnie. I… będzie można poddać go optymalizacji, a także publicznej debacie. Być może wtedy da się ustalić, że budowa „taniego” OZE jednak podraża cały system, a budowa „drogiego” atomu zapewni globalnie koszty niższe. Do tego dojdziemy przeprowadzając rachunek globalny. LCOE cząstkowe przypomina mechanizmy księgowości znane z dzikiej prywatyzacji: z wydziału, który był „lubiany” zdejmowano możliwie dużo obciążeń, a wydział, który miał wyglądać źle był obciążany wszystkimi kosztami ogólnymi, magazynowymi, etc. Po prywatyzacji upadała całość, bo wydział pupilek jednak nie mógł funkcjonować bez wsparcia całego otoczenia.
Prawda jest taka, że OZE jest tanie, tylko system z OZE jest drogi. „Fotowoltaika robi swoje, tylko złe sieci nic nie robiły, nie modernizowały się, na co poszły pieniądze?” Znamy to z wielu amatorskich komentarzy, ale to nie prawda.
Przewidując żale panów liberałów nad demontażem jedynie słusznego rynku musimy sobie przypomnieć nieco historii: piekarz zdecydował się na trudy gospodarki magazynowej i zmagazynował ziarno na czas głodu. Zawierzył w rynek i wystawił je po cenie adekwatnej do kosztów zamrożenia swojego kapitału w mało efektywnej gospodarce magazynowej. W odpowiedzi rozwydrzona tłuszcza okrzyknęła go spekulantem i nieszczęśnik z trudem uniknął spotkania z widłami i siekierami.
Marzenie o rynku bez interwencji jest utopijne. Za każdym razem, gdy regulacje są wyłączane, prędzej, czy później dochodzi do przesileń, i lepiej, żebyśmy się ze współczesnymi politykami (co prawda bez wideł i siekier ), ale mającymi tendencje do rozliczania „wrogów ludu” nie spotykali.
Dlatego wszystkie proponowane zmiany powinny iść w kierunku rozliczeń długookresowych i właściwego oszacowania kosztów Niezawodnej Dostawy Energii. Rynek (samej) energii się nie sprawdził. Dzięki zablokowaniu „rynku” zdominowanego do tej pory przez dogmatyczne wsparcie dla nieefektywnego technicznie, ekonomicznie i ekologicznie OZE być może nie będzie chwilowych dostaw „darmowej energii”, być może nie będzie „rynkowych cen” na co dzień, ale za to na lata będzie zapewniona stabilność gospodarcza i polityczna. 5-9.10.2022