Energetyka, muzyka i publicystyka.
Grzegorz Kwiecień. Prywatna strona autora.

 

Mapa witryny
Poprzedni
Następny

Praca w niedziele.

W okresie poprzedzającym wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę na różnorakich forach często można było przeczytać powtarzające się wpisy w rodzaju:

Praca w niedzielę to niewolnictwo, tony towaru do przenoszenia, to jest obóz pracy.

Przy okazji dostało się także czterobrygadówce, zacytujmy:

Tragicznie się pracuje w tym systemie. Zero życia i najczęściej jest to beznadzieja i ciężka praca

Rozprawimy się z tymi opiniami. O zakaz handlu w niedzielę walczyła głównie Solidarność handlowców i przyświecał temu cel polityczny, pokazanie, że Solidarność zacznie wreszcie bronić pracowników przed skutkami reform Solidarności. Niemniej ignoracja tychże związkowców w merytorycznym zakresie roboty związkowej była tak duża, że żadnej specjalnie poprawy warunków pracy dla pracownikow zmianowych tu nie widzimy.

Czy praca w niedzielę to niewolnictwo? No cóż, miliony ludzi pracują w niedziele, i ci ludzie są z tego wręcz dumni. Lekarze, służby utrzymania ruchu w przemyśle, służby "służby", tzn. wojsko, policja, straż, kolejarze, nikomu z nich nie przyszlo do głowy swojej pracy nazwać obozem. Ci ludzie są pełni dumy i satysfakcji z tego, że służą społeczeństwu.

Energetyk z elektrociepłowni czuje się potrzebny i czerpie motywację do życia z tego powodu, że dostarcza ludziom ciepło i światło, gdyby mu tego zakazano, poczułby się kimś niepotrzebnym, wyrzutkiem poza nawiasem społeczeństwa. Aż tyle satysfakcji może dać praca w niedzielę.

Lekarze - ratowanie życia, wiadomo. Muzycy, restauracje - dostarczają ludziom radość, księża - wiadomo.

Nieprzypadkowo w naszych rozważaniach wielokrotnie pojawiło się słowo "służba".

Służbę rozpoczynamy od sprawdzenia hamulców lokomotywy

Mniej więcej tak zaczynają się wszystkie regulaminy kolejowe, bo dla kolejarzy praca w niedzielę na rzecz społeczeństwa to pisemnie zadekretowana służba.

Dlatego, panowie handlowcy z Tesco, trochę więcej pokory w stosunku do milionów ludzi, którzy w odróżnieniu od was zawsze będą pracowali w niedziele, a jednak żaden z nich nie ośmielił się nazwać swojej pracy "niewolniczym obozem".

A teraz trochę mniej górnolotnie i dosadniej prosto "z buta" powiedzmy sobie, że widziały gały, co brały. Co jest kurde, jak podpisujesz umowę o pracę w elektrowni, to chyba widzisz, co podpisujesz ? Czego się wcinasz do systemu, którego nie rozumiesz, czemu psujesz innym dobre układy, które tym ludziom pasują? Wielu celowo poszło do pracy na zmiany, bo dają one szereg korzyści, na których im zależało.

Dla osób samotnych wyjście do pracy jest jedyną okazją, żeby z ludźmi się spotkać, co mają siedzieć bezczynnie w pustych czterech ścianach? Dzieci wjechały na emigrację do Irlandii, gdzie się podziać? Młodzi ludzie chcą dorobić, dzieci jeszcze nie mają. Może lepiej spotkać swoją drugą połowę przy okazji pracy, niźli popijawy w nędznym barze? Przynajmniej z góry będzie wiadomo, że mamy do czynienia z osobą nieimprezową pracowitą, coś jakby w sam raz na stabilnego małżonka.

Notabene wszyscy podkochujemy się w kasjerkach, odrobinę optymizmu, niechże któraś usłyszy pytanie, czy jest Pani wolna i o której Pani kończy? Dajmy młodym nadzieję...

Tony towaru w niedzielę do przenoszenia: czyżby jakieś nowe prawa fizyki? Mamy nowego odkrywcę czasoprzestrzeni? Bo 10 kg towaru w niedziele waży tyle samo, ile 10 kg towaru w czwartek.

Jeśli gdziekolwiek łamane są normy pracy, (tu: waga podnoszonych ciężarów) to jak najbardziej jest to robota dla związków zawodowych, aby przywołać pracodawcę do porządku. Ale nijakiego związku z pracą w niedziele tu nie ma. Chyba tylko taki, że następuje kumulacja pracy w sobotę i poniedziałek, i w te dni, zamiast równomiernego wysiłku muismy nadrabiać wzmożone zakupy w panice przed weekendem i uzupełnianie zapasów po weekendzie.

Przez pracę w niedziele nie ma dnia wolnego kiedyś przecież trzeba odpocząć. Tu musimy skopiowac poprzedni akapit, żeby wywołać u czytelnika wrażenie deja vu.

Jeśli gdziekolwiek łamane są normy pracy, (tu: przekroczony dozwolony czas pracy) to jak najbardziej jest to robota dla związków zawodowych, aby przywołać pracodawcę do porządku. Ale nijakiego związku z pracą w niedziele tu nie ma.

Pracodawca tyranek socjopata można przywalić tyle nadgodzin w czarne dni robocze, po bożemu od poniedziałku do soboty, że wierzajcie mi, powinniście zazdrościć ludziom owszem pracującym w niedziele, ale w porządnie unormowanych systemach rozliczeniowych.

Przy prawidłowym rozliczeniu czasu pracy wszyscy pracują tyle samo.

Owszem, wiadomo, że wolny wtorek to może nie to samo, co wolna niedziela, ale przy rzetelnym rozliczeniu wymiar czasu pracy na pewno jest ten sam.

Bóg raczy wiedzieć, dalczego związkowcy handlowcy uważają, że w wolny wtorek nie da się wypocząć. A co, ryby się modlą we wtorki i biorą słabiej, niż w niedziele? Filmiki na Netflixie się nie odpalają ? Chyba na odwrót, w dni robocze serwery dostarczające rozrywkę są mniej przeciążone.

Bardzo trzeba być zaślepionym, żeby nie dostrzec, co daje nam dobrodziejstwo wolnych wtorków.

Wszystkie planowe badania u lekarzy, wszystkie zabiegi, które da się zrobić bez załatwiania urlopu to jest ekstra korzyść, patrz chociażby wizyta u dentysty. Wszystkie wredne urzędy i urzędniczki, wszystkie papiery i formularze - to wszystko we właściwych godzinach jest łatwiejsze i da się sprawniej załatwić bez brania urlopu i L4 oczywiście.

Ba, nawet rozmowa w sklepie ze sprzedawcą przed południem jest znacznie milsza, niż w godzinach popołudniowego szczytu. Jeśli kupujesz coś droższego, jakieś urządzenie, które wymaga uwagi, to jest naprawdę cenna korzyść. W godzinach, kiedy sprzedawca ma czas, nie zbywa cię standardowymi formułkami, da się pogadać.

W jednym przypadku malkontentom trzeba przyznać rację - pracownicy zmianowi, ruchowi są po prostu obrotniejsi i dni wolne wykorzystują intensywniej. Tak, można tak powiedzieć, że pracują bez przerwy, bo w niedziele pracują w pracy, a mając swoje wolne w dni robocze pracują przy domu. Pracują, bo mogą, nie zbijają półki dla kotka w sobotę o 21:59:59, nie kują w ścianach w ostatniej chwili wieczorem doprowadzając sąsiadów do szału.

Pracują, bo są pracowici. Może niektórzy pracują w drugiej pracy, ale to ich sprawa. Muzyk weselny też dorabia w niedziele.

Dla ludzi czynu wolna niedziela jest przekleństwem. Trzeba bezczynnie siedzieć i nie wolno majsterkować.

Jak wykazano, o ile pracodawca nie łamie norm pracy, to oskarżenia o przekraczanie ciężaru podnoszonych towarów oraz o przekraczanie czasu pracy z powodu zatrudnienia w niedzielę są krzywdami urojonymi. Ciężar skrzynek i czas pracy są mierzalne obiektywnie. Protestujących przeciwko pracującej niedzieli boli poczucie krzywdy, że inni w tym czasie mają wolne, a oni są "zmuszani" do pracy.

Albowiem poczucie krzywdy, czy też szerzej biedy to pojęcie względne. Jeśli spali się mój dom i twój dom, to obaj mamy tyle samo. Jeśli komuś ocalał z wojennej pożogi blaszany kubek to w stosunku do pozostałych nieszczęśników szczęśliwy posiadacz pogiętego, blaszanego kubka jest bogaczem i musi się chronić przed objawami zazdrości.

W roku 1945 kraj cierpiał, jak mawiają styropianowi historiografowie, w okowach komunistycznej niewoli. Kraj był zniszczony, mieszkań nie było, cóż za pomysł, żeby nie mając domów robić dzieci. A jednak z samej radości, że Niemcy już nie strzelają ludzie tak się dobrze poczuli, że zafundowali sobie powojenny wyż demograficzny. Bo pojęcia biedy, szczęścia i krzywdy są względne, w tym przypadku poczucie szczęścia dawał sam fakt przeżycia wojny. Brak m2, zmywarki i bieżącej wody tej radości nie zmącił, kobiety rodziły, bo w ich nieobiektywnym odczuciu było bezpieczniej w kraju "zniewolonym przez komunę", niźli w kraju, w którym Niemcy "chronili przed komuną".

Dlatego lekarstwo na urazy psychiczne spowodowane rzekomą krzywdą pracy

w niedzielę jest bardzo proste i autor stosował je w życiu tysiąckrotnie. Wystarczy w dowolny wolny wtorek, środę lub czwartek postrzelać do marsjan w komputerze, albo objechać jezioro rowerem, albo usiąść w fotelu wygodnie i pomyśleć: jacy oni wszyscy są głupi. Przecież ja tu sobie leżę przed TV i ciągnę browara, a ci głupcy zasuwają do pracy w czwartki, jak niewolnicy dosłownie. Przecież w tygodniu, kiedy wszystko otwarte można robić tyle pożytecznych rzeczy, albo i nic nie robić, tylko wypoczywać, ciesząc się z tego, że nie ma tłoku w ośrodkach wypoczynku głównie niedzielnego. Woda na mikro plaży nad jeziorem nie zmącona przez dzieci, po lody i frytki nie ma kolejki, dalibóg, ciężko zrozumieć dlaczego ci niewolnicy tak bardzo chcą harować w dni zwykłe, skoro tak fajnie się wtedy wypoczywa...

Także i dojazd na noc w niedzielę do pracy oznacza puste ulice, zero korków. Doprawdy, ciężko jest zrozumieć "niewolników", którzy lubią się tłoczyć razem w korkach do pracy, w korkach z pracy, w korkach po szybkie z konieczności zakupy w czasie przedwieczornego tłoku, lubią się tłoczyć wszędzie razem, rzecz jasna także w kolejce do komunii, ale także i w przeciążonym sojologicznie rzecz biorąc mieszkanku.

Czy wszyscy mieszkają w 300-tu metrowych willach ? A może raczej w klitkach 55 m2 z dwójką prawie dorosłych dzieci i jeszcze pewnie teściową ?

Czy aby na pewno stały pobyt rodziny w ciasnym mieszkaniu służy rodzinie ? A nie przypadkiem z rodziną to się wychodzi dobrze tylko na zdjęciu? Zajęty telewizor, komputer i laptop, żona i teściowa paplające w nieskończność przez komórki, stale zajęte sanitariaty, czy to aby na pewno dobre warunki do wypoczynku z rodziną?

Pozdrawiam bohaterskich związkowców marzących o spędzaniu wolnego w ciasnej klitce z teściową... Pomimo autorskich szowinistycznych komentarzy małżonki związkowców na pewno docenią przyrost zainteresowania okazany mamusi.

Niestety kasjerki w te bohatersko wywalczone niedziele do południa nie odpoczywają: gotują rosołek dla męża związkowca spędzającego w fotelu czas na "budowaniu relacji z rodziną".

Autor uważa, że związki zawodowe są potrzebne, i sam, jako człowiek, który potrafił się odezwać, często musiał korzystać z pomocy związków, często też to właśnie związki zawodowe były ostatnią zaporą przed głupotą prezesów chcących zniszczyć zakład. Ale tych związkowców, którzy tak nieudolnie bronili handel przed krzywdami urojonymi autor poważać nie będzie.

Jeszcze a'propos rodziny - oczywiście najważniejszą częścią rodziny jest jej najpiękniejsza połowa. A skoro mowa o pięknie i kobietach nie możemy pomijać seksu. Praca zmianowa w oczywisty sposób niesie za sobą szereg uciążliwości, w tym i uciążliwości pracy nocnej. Utrata możliwości seksu przez 1/3 życia do uciążliwości pracy nocnej na pewno należy.

To zdumiewające, że o tym głośno się nie mówi, że autor musi to opisywać na prywatnym blogu, a przecież to takie oczywiste. Seks jest ważną dziedziną życia ludzkiego

i takie ograniczenie rzeczywiście jest krzywdą. Być może nie wypada głośno mówić o tym, że płacimy dodatek zmianowy za ograniczenie dostępu do legalnego, (tego właściwego) seksu, ale przecież tak jest.

Najczęściej do uciążliwości pracy nocnej zalicza się kompletny rozstrój układu pokarmowego, bo to też jest prawda. Autor swoje na noc przerobił, może tylko polecić kawę zbożową, produkt wcale nie lokowany, ona chroni jelita, sprawdzone na sobie.

Ale dla młodego, zdrowego chłopa prawdziwą uciążliwością pracy nocnej jest ograniczenie możliwości seksu właśnie. Szkopuł w tym, że cały ten opis uciążliwości 3 zm i utraty możliwości seksu w porze nocnej kompletnie nie dotyczy handlowców tak rzekomo strasznie przeciążonych pracą w niedziele.

Praca galerii handlowych w niedzielę najczęściej kończyła się o 18:00. To jest jeszcze dość czasu, żeby się najeść, napić, obejrzeć dwa filmy, nagadać z teściową i jeszcze spotkać się w łóżku z własną, legalną żoną kobietą płci żeńskiej.

Wy, rzekomo ciężko doświadczeni pracą zmianową związkowcy handlowcy nawet nie macie prawa się porównywać z tymi, którzy rzeczywiście pracują na noc w piątek, sobotę i niedzielę. Wasze "krzywdy niedzielne", ludziom, którzy rzeczywiście pracują na zmiany wydają się groteskowe. Wy poprostu w ogóle nie wiecie, jak to jest.

Covid w energetyce. Ze względu na charakter osobisty ten fragment napiszemy w pierwszej osobie.

Żadnego wolnego w okresie pandemii nie miałem. Codziennie do pracy wg. grafiku czterobrygadowego. Przepustkę na chodzenie po mieście dostałem, jak w stanie wojennym.

Ale rząd w trosce o zdrowie rodziny przymusowo zesłał na pracę zdalną (czyli do domu) pozostałych członków rodziny.

Ze względu na RODO nie podam, przy czym pracuje syn, ale to zajęcie z elementami pracy dyspozytorskiej. Znaczy się musi często gadać przez telefon.

Małżonka w celu wykonania pracy musi cały czas gadać. No to spróbujcie się wyspać po nocnej zmianie. Że co słyszę, że skoro nie rano, to przecież po południu - nie ma zlituj się, telekonferencje i spotkania dodatkowe są częste także i pod wieczór.

W całym mieszkaniu głośno, jak w zatłoczonym biurze. Jest jeszcze trzeci pokój, ale tu odezwał się kot. Kocurek biedaczyna całe życie spędza w mieszkaniu w bloku wysoko, jedyną jego atrakcją w tej sytacji jest obserwacja gołębi na balkonie, akurat w tym pokoju, który był rozważany, jako miejsce ostatniej szansy na kilka godzin snu.

Kotu nie wytłumaczysz, wydarł się na mnie, że jego jakiś tam covid nie obchodzi, a gołębie to dla niego wszystko. I jednocześnie zaznaczył, że on jest czysty i lał na dywan nam nie będzie,

więc żąda, aby drzwi nie zamykać, albowiem stały dostęp do koryta i kuwety należy do jego niezbywalnych praw obywatelskich. Znaczy, ustąpiłem żonie, synowi, i kotu. Znaczy - po spaniu.

Po 5 dniach prawie bez snu moje myśli wyborcze same zaczęły krążyć intensywnie w poszukiwaniu jakiejś partii na prawo od Konfy, albowiem wypowiedzi Pana Posła Brauna wydały mi się zbyt mgliste, enigmatyczne oraz nie nacechowane właściwą energią i zdecydowaniem.

W roku 2022 wyjaśnianie kontekstu jest niepotrzebne, ale może ktoś to będzie czytał za wiele lat, więc przypomnijmy: poseł Braun niezadowolny z nadmiernych restrykcji epidemicznych rzucił w kierunku Ministra Zdrowia "będziesz wisiał".

Jeśli w pewnym momencie gleba w pracy zaczyna ci się wydawać milszym miejscem do snu, niż tapczan we własnym domu, to nie dziwcie się poglądom, jak wyżej.

Na tym polegają uciążliwości pracy zmianowej. O sąsiadach idiotach kujących kafelki zawsze, gdy chcesz zasnąć po nocy nie warto nawet wspominać, to zrozumie każdy, który chciałby odpocząć i w dzień. Więc cóż, wbrew zasadom pięknej polszczyzny trzeba się kretyńsko powtórzyć i powiedzieć handlowcom: wasze "krzywdy niedzielne", ludziom, którzy rzeczywiście pracują na zmiany wydają się groteskowe. Wy poprostu w ogóle nie wiecie, jak to jest.

W przypadku ruchu ciągłego system pracy czterobrygadowej to jeden z lepszych systemów pracy. Ten, który ośmielił się nazwać czterobrygadówkę niewolnictwem nie miał najmniejszego pojęcia o czym mówi.

W czasach, kiedy czterobrygadówki nie było ludzie pracowali w systemie trzyzmianowym, to dopiero było niewolnictwo. 7 dni na noc, 7 dni na popołudnie, 7 dni na rano bez przerwy, 248 godzin w miesiącu, podczas, gdy norma miesięczna pracownika jednozmianowego waha się między 152, a 176 godzin na miesiąc.

Albo inaczej 56 h tygodniowo w systemie trzyzmianowym, zamiast 36 h godzin tygodniowo, jak u pracujących tylko w biurze. To było niewolnictwo. Po siedmiu dniach na noc ostatnia nocka kończyła się o 6:00 rano i następowało tzw. krótkie przejście, czyli witaliśmy się w pracy już o godzinie 14:00. Dobrze, że starano się to robić w niedziele, bo po takim numerze większość nawet zaprawionych w boju pracowników zmianowych po prostu spała. Ludzie spali po kątach, na biurku, pod biurkiem, gdzie kto mógł, każdy próbował cokolwiek się drzemnąć po 7 nockach zwieńczonych "krótkim przejściem", czyli "prawem do wypoczynku" w godzinach 7:30-12:00, czyli w praktyce 4,5 godzinami snu.

Dla ludzi, którzy 20-30 lat robili w systemie trzyzmianowym czterobrygadówka jawiła się jako dobrodziejstwo z nieba zesłane, bo tego, co przeżyli żadne dodatki zmianowe, ani nadgodziny zrekomensować nie mogły.

Wy, którzy tak plujecie na czterobrygadówkę, wy nic o niewolnictwie nie wiecie. Tym bardziej rzecz jasna w tym temacie nie mają prawa się wypowiadać "niedzielni" pracownicy handlu, którzy na noc nie pracują, ani tym bardziej systemu trzyzmianowego, ani nawet czterobrygadowego nie zaznali.

Zobaczmy, jak działa przykładowy system czterobrygadowy w układzie zmian, jak niżej:

3 3 3 3 - 2 2 2 2 - 1 1 1 1 - -

Ostatnia pierwsza zmiana kończy się o 14:00. Potem następuje dwa dni wolnego i na noc przychodzimy trzeciego dnia na godzinę 22:00. Efekt: 80 godzin wolnego. Pracownicy jednozmianowi od piątku godz.14:00 do poniedziałku godz. 06:00 mają zaledwie 64 godziny wolnego. Jesteście pewni, że czterobrygadówka to beznadzieja i ciężka praca?

Systemów czterobrygadowych jest wiele, wystarczy odwrócić kolejność zmian na 1-2-3 i "długiego przejścia" nie będzie. Przykład 3-2-1 podano, ponieważ jest popularny ze względu na kumulację wolnego tworzącą "mały urlop" bez brania urlopu.

Ale w obu podanych przypadkach dzień wolnego następuje już po czterech dniach pracy. To takie złe? Autor jest tak leniwy, że mu się nie chce pracować już po trzech dniach, wręcz trudno sobie wyobrazić, jakie męki muszą przeżywać ludzie, którzy zaharowują się przez 5, 6 dni bez przerwy, tylko po to, żeby mieć zaledwie jeden dzień wolnego, byle by tylko on był w niedzielę...

A zatem oskarżanie czterobrygadówki to absurd, wróćmy do meritum, rolą związków było wyegzekwowanie norm pracy od pracodawcy.

Akurat w dobrze zorganizowanych systemach czterobrygadowych przekraczanie norm czasu pracy jest rzadkie, sam system wymusza na pracodawcy zatudnienie odpowiedniej ilości ludzi (dosłownie czwartej brygady), co prawie wyklucza potrzebę manipulacji czasem pracy, a nadgodziny pojawiają się głównie, gdy ktoś zachoruje.

Grafik dostarcza się pracownikowi na cały rok naprzód, od razu wraz z rozliczeniem dodatkowych dni wolnych, choć nazwa "dodatkowych" jest wadliwa. Powinno się mówić "rozliczeniowych" dni wolnych. Podany przykład grafiku czterobrygadowego zapewnia pracodawcy obsadę maszyn w ruchu ciągłym, ale z automatu przyznaje w roku mniej więcej 92 dni wolne. W przykładowym roku 2023 występuje 115 dni wolnych. Dla rozliczenia czasu pracy "jak dla jednozmianowców" pracownik musi dostać 23 dni wolne. Czasem dosłownie dla wygody grupuje się je razem, bardzo często dokleja do naturalnie powstałego w grafiku "długiego przejścia" tworząc tydzień wolnego bez brania urlopu. Doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego tak dobrze uregulowany i z algebraiczną precyzją rozliczany system czasu pracy ktoś ośmielił się nazwać beznadzieją.

Temu komuś po prostu chyba w ogóle robić się nie chciało...

Dodatkowo przypomnijmy, że do roku 2003 system czterobrygadowy był prawnie chroniony w Kodeksie Pracy. Dzięki pożal się boże dziejowemu zwycięstwu Solidarności

i tą ochronę zlikwidowano, i nawet dodatki zmianowe zlikwidowano, uznając, że praca w niedzielę to to samo, co praca w środę.

Autor osobiście znał dość wysoko postawionego przywódcę związkowego, który był tak zaślepiony neoliberalnymi teoriami "skapywania" (z pańskiego stołu), że bezkrytycznie popierał wszelkie antypracownicze zmiany prawa pracy. On rzeczywiście wierzył, że jak się zliberalizuje prawo, że jak się pozabiera osłony i dodatki dla pracowników, to dla pracowników będzie lepiej, bo pracodawca więcej zarobi, potem być może zainwestuje, gospodarka się ożywi i pracownicy na tym jednak skorzystają.

Ale to oczywiście tylko sprytna manipulacja była. To tak nie działa, że ci dobrzy kapitaliści chętnie się podzielą, bo w pierwszej kolejności jeszcze chętniej lubią zajmować się zakupem dóbr luksusowych. Altruistów jest bardzo mało. A o raz utracone prawa pracownicze trzeba czasem walczyć przez dziesiątki lat. Oczywiście żądania związkowe muszą być realne, nie można zarzynać kury znoszącej złote jaja, ale bez przesady... Godzić się na bezpośrednie pogorszenie moich warunków pracy w imię mitycznej poprawy sytuacji gospodarczej w przyszłości i dla innych grup zawodowych, nie dla nas?

Szczególnie grzechem takiej naiwności zostali skażeni przywódcy Solidarności, im się wydawało, że skoro ich celem była walka z komuną, to można bezkrytycznie zezwalać na wszelkie przejawy dzikiego kapitalizmu, w tym i likwidację różnego rodzaju osłon dla pracowników zmianowych.

A mamy następujące spsoby ochrony i wynagradzania trudów dla osób pracujących w niedziele:

- pieniądze (znakomicie służą przyszłemu wypoczywaniu z rodziną),

- płatny urlop dodatkowy ponad kodeks pracy,

- grafik i tak zapewniający wolne niedziele, a jeszcze lepiej całe weekendy

I właściwie, to boldem trzeba było podkreślić te całe wolne weekendy bo przecież to znacznie znacznie ważniejsze od słynnych wolnych niedziel. A ściślej - nie da się wyjechać na weekend z rodziną, jeśli pracujemy w handlu w sobotę do 23:00.

Nic żeście panowie Solidaruchy tutaj dla rodziny nie wywalczyli i wzorem wielu hejterów nazwanie was Solidaruchami słuszne jest i sprawiedliwe, bo mając wolne boskie niedziele nie da się wyjechać na weekend z rodziną, jeśli sobota do wieczora musi być przepracowana.

Dlatego znacznie ważniejsze jest zapewnienie grafiku dającego wolne weekendy, co prawda nie każdy, to rzeczywiście się nie da, ale chyba mieć lepiej co 2,3 tygodnie cały weekend wolny, niż każdą przeklętą niedzielę. To ostatnie, a także przymus co czwartej wolnej niedzieli czasem wręcz (ze względu na skąpe zasoby ludzkie) uniemożliwia dobranie sobie wolnego i organizację weekendu z rodziną. (Efekt odwrotny od oczekiwanego).

W praktyce wyjazd co 2,3 tygodnie to żadne ograniczenie, nikt co tydzień nie jeździ w góry, nawet wśród pracowników biurowych. A jak się pracuje w sobotę to weekend i tak jest spieprzony. Po co się bić o tą niedzielę, lepiej ją przepracować, zgarnąć dodatek, wybrać wolne w środę, a w następny weekend pojechać z rodziną. Do filharmonii.

No jak tam, ilu z was, panowie związkowcy z Solidarności Tesco było w filharmonii w wolną niedzielę z rodziną? Ja byłem wielokrotnie i to pomimo tego, że w niedziele i święta jak najbardziej pracuję.

Bo głównym argumentem handlowych polemistów było zawsze, jakżeś taki mądry, to spróbuj sam, jak to słodko jest w niedzielę. Otóż pracuję od 34 lat w niedziele, nocki i święta, czyli w porach, w których oni nigdy nie pracowali.

Wychowałem dzieci i śmiem twierdzić, że nie musiały biegać z kluczem na szyji. Małżonkowie pracowników zmianowych często się uzupełniają, dzieci wychodzą do szkoły dopilnowane i znacznie lepiej jest, jak dorośli na zmianę są w domu.

A może czasem to i dobrze odprawić dzieci, pobyć chwilę samemu i nic nie robić?

Za ostatnie 34 lata wychowałem dzieci, w filharmonii byłem, na setkach wycieczek byłem, na zwykłych spacerach i wyjazdach turystyki kwalifikowanej i nic mi w tym praca w niedziele nie przeszkodziła. I jeszcze z doskoku udało się zespół muzyczny prowadzić.

Pytacie, jak to możliwe - wyjaśniono wcześniej, nie "winić niedzieli" za krzywdy prawdziwe i domniemane, bo to przypomina ślepe wskazywanie wrogów ludu. Grafik ustalony na rok do przodu z rygorystycznie wyliczonym czasem pracy i odpowiednio często wolnymi weekendami zapewnia lepsze życie, niż niewolnicza harówa od poniedziałku do soboty.

Grafik dostarczony na piśmie po prostu musi się zgadzać, bo żaden pracodawca nie dostarczy pisemnego dowodu na siebie, od razu zajęłaby się nim PIP-a.

Przedmiotowe podejście rzeczywiście uderzyłoby w zachodnie korporacje wykorzystujące polskich pracowników. Rygorystyczne przestrzeganie grafiku wymagałoby zatrudnienia właściwej ilości osób, dodatki zmianowe ograniczyłyby zyski niepolskich właścicieli sklepów wielkopowierzchniowych.

Zaprawdę, godne to i sprawiedliwe byłoby, aby pracodawca zyskiem z pracującej niedzieli się podzielił.

Ale wy, handlowcy, związkowcy z Solidarności Tesco tego nie chcieliście.

Praca co prawda w dni czarne, zgodna z prawem praca w sobotę do 23:00, ale za tą samą stawkę to wasza przegrana.

Daliście się wydutkać, to pracodawcę nie boli, gdy osły, aby obsłużyć wzmożony ruch zasuwają do końca soboty za pieniądze te same.

Pracodawca ma i tak podwyższony zarobek, bo wolne niedziele zapewniły w soboty zakupy odpowiednio spanikowane.

Pracodawcę zabolałyby pieniądze na dodatki i zatrudnienie dodatkowej brygady wymaganej dla pokrycia zmian. Wtedy zyski zostałyby w Polsce. Mogliście mieć i pieniądze i wolne dodatkowe i wolne niedziele, nie macie nic.

Reszta społeczeństwa na pewno straciła. W soboty, jak napisano, klienci stoją w kolejkach, kupują za dużo, a żarcie będzie się psuło aż do wtorku. I nie zauważyłem, aby w listopadzie na deszczu ze śniegiem ludziska tłumnie odpoczywały w ogródkach przy restauracjach, także i nie widać ekstra rodzinnych, coniedzielnych rautów w restauracjach czynnych w niedzielę. Bo co to za przyjemność, siedzieć 45 minut nieruchomo w jednym miejscu w restauracji, w której masz narzucone ekstra ę ą drogie żarcie wydumane przez chcącego się popisać szefa kuchni.

Beznadzieja, to te wymarłe, puste ulice, jakie zapanowały w Polsce po wprowadzeniu wolnych niedziel.

Pospacerować, nic nie robić, nic nie kupować, ot pochodzić pod dachem w ogrzanym, oświetlonym pomieszczeniu galerii handlowej, zjeść to, co się samemu wybrało, czy to było aż takim naruszeniem "boskiego nakazu odpoczywania w niedzielę" ?

Nie zauważyliście, jaki mamy w Polsce klimat? 27.09.2022