Energetyka, muzyka i publicystyka.
Grzegorz Kwiecień. Prywatna strona autora.

 

Mapa witryny
Poprzedni
Następny

W nich cała nadzieja film 2023.

Autor krytykiem filmowym nie jest. Ale nakręcony w roku 2023 (premiera 24.11.2023) film W nich cała nadzieja tchnął w autora chęć i pchnął go do popełnienia straszliwego czynu polegającego na napisaniu refleksji na temat recenzji na temat tego filmu.

Film, jak film. Wcale nie najgorszy. Zupełnie przyzwoite kino SF. Tematu głównego wątku nie zdradzę, ale dla tych, co film oglądali powiem - nie naśmiewajcie się przedwcześnie. Młodym ludziom wszystko wydaje się proste, rzeczywiście, z pozoru może się to nawet wydawać śmieszne, ale życie takie nie jest. Ja czytelnikom życzę wszystkiego najlepszego i nie życzę wam, żebyście znaleźli się w sytuacji ekstremalnej, w której nie wiadomo, czy zawiodą was np. nogi, albo głowa - niestety motyw podjęty w tym filmie jest prawdopodobny i każdemu może się przydarzyć, miejmy tylko nadzieję, że z nie takim skutkiem.

Czytacie witrynę prywatną utrzymywaną za własne środki - autor nie musi dzięki temu trzymać się żadnych konwencji i zasad poprawności. Nazwisko reżysera sobie wygooglajcie, jeśli was interesuje, a my podkreślimy, że główną rolę gra Magdalena Wieczorek, panna w wieku lat 28 i również prezentuje się ona w tym filmie znakomicie. (Stanu cywilnego panny Magdaleny nie znam, "panna" w tym przypadku to określenie płci i wieku). Przyznamy szczerze, że na obrazach ruchomych prezentuje się nawet lepiej, niźli na fotosach wybranych dla ilustracji filmu. Magdalena Wieczorek wygląda bardzo zgrabnie w stroju zmilitaryzowanej eko bojowniczki, noszonym niestety przez 99 % filmu, ale jest też scena, w której wygląda, jak kobieta, przez duże, prawdziwe "K". Co prawda jest to scena doklejona na siłę do głównego wątku, to taka krótka reminiscencja, w której bohaterka wspomina czasy przedapokaliptyczne, czyli czasy normalności. To scena, w której bohaterka ma na sobie normalną, dziewczęcą sukienkę, bodajże czerwoną w białe groszki lub ciapki (tu pamięć autora jest nieco zawodna, zresztą normalny facet patrząc na figurę laski w rozkwicie akurat nie skupia się na zapamiętaniu kształtu kwiatków na sukience). W każdym bądź razie wygląda to znacznie lepiej, niźli np. eurowizjowy widok baby w majtkach na scenie i z włosami w kształcie fryzury dinozaura lub obecnie kury. Jeśli to ma być symbolem lewicowości, to autor zachwycający się widokiem laski w czerwonej sukience chyba jest skrajnym prawakiem.

Na tym pochwały dla filmu zakończymy. No może jeszcze przyznamy, że ujęcia dokonane w chłodni kominowej mają pewną wartość artystyczną. W ogóle chłodnie kominowe to ulubiony czarny charakter scenograficzny wszystkich postępowców ekologicznych. Obszary najbardziej spektakularnych budowli technologicznych i obszary światopoglądowe lewicujących intelektualistów przyciągają się wzajemnie, jak te dwie połówki małżeństwa opartego na przeciwnościach, one są wręcz sobie niezbędne, jak PiS i PO.

Niestety, oprócz dobrego warsztatowo kina SF nasz reżyser i scenarzysta chciał nam wcisnąć głębsze przesłanie, w efekcie osiągnął to, co chciał. Na forach filmowych widzowie nie skupiają się na jego dziele, a emocje wzbudza owo głębsze przesłanie, którego fragmenty skrytykujemy nieco poniżej, jednak w pierwszej kolejności pośmiejemy się z elementów na styku fikcji i rzeczywistości. Jak zwykle w przypadku SF, często zastanawiamy się, czy dane rozwiązanie w ogóle jest możliwe.

Przekomicznie wygląda droga głównej bohaterki z Hałdy Skalny w Łaziskach Górnych do Elektrowni Łaziska. Pamiętacie skecz Kabaretu Moralnego Niepokoju, w którym R.Górski, jako szef mafii proponuje podkop do banku? To właśnie jest tak, jak w tym skeczu:
- słuchajcie, zrobimy podkop stąd do banku,
- ale tu jest rzeka,
- aha, to zrobimy podkop do rzeki, rzekę przejdziemy przez most,
a za rzeką zrobimy następny podkop od rzeki do banku i już będziemy...

Nasza bohaterka dziarsko, tzn. w gaz-masce i tragicznie osłabiona zeszła z rodzinnej hałdy tup, tup, tup, 106 m na dół, następnie, wiuuut... wspięła się po linie na szczyt chłodni na wysokość 130 m, następnie ijuu... zjechała z tejże chłodni 130 m na dół i wreszcie tup, tup, tup udała się spokojnie do budynku głównego elektrowni znajdującego się, żeby już być bardzo dokładnym, zaledwie 3,4 m niżej.

To oczywiście był tylko dowcip sytuacyjny "poza sceną". Poza tym: niby to tylko film SF, niby absurdy z zakresu energetyki nie powinny być przedmiotem recenzji filmu, a jednak rażące nieudolności wynikłe z kompletnej nieznajomości świata techniki słusznie wywołały komentarze. Jakoś tak jest, że nieznajomość działania elektrowni idzie w parze z myśleniem klimatycznym i moglibyśmy pozostać przy kpinach z autora, gdyby nie to, że tacy ludzie kształtują opinię publiczną i wtedy już nie jest śmiesznie. Za tymi pożal się boże przesłaniami idą ciężkie miliardy marnotrawione na nieudolne próby "ratowania klimatu".

No panie "reżyserzu" kiepsko z tą apokalipsą klimatyczną. Podobno wody w świecie po wojnach klimatycznych nie ma... Przez chwilę myślałem, że po prostu brakło kasy na wymazanie białej chmurki unoszącej się nad chłodniami, ale nie - scenariusz wyraźnie daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z elektrownią działającą, a zatem wody jest dość. Z chłodni leci unos kropelek wody zwany przez klimatystów straszliwym dymem, a to nawet nie para będąca gazem bezbarwnym i bezwonnym, tylko kropelki wody właśnie, więc na dole na pewno mamy kilka basenów o średnicy 80 m pełnych wody stale uzupełnianej przez dziesiątki lat (przez roboty?) pozyskujące tysiące m3 wody chłodzącej w klimatystycznym świecie bez wody i ludzi. W obiegu cieplnym o takiej mocy powinny krążyć na oko dziesiątki tys. m3/h wody, ale liczy się tylko sam unos i straty na odsalanie, które wymagają uzupełniania chłodni. Razem to powinien być ubytek rzędu 600 m3/h przy bloku o mocy, jak na zdjęciach. Co prawda nie poleciłbym naszej bohaterce napicia się wody z chłodni, ponieważ trochę tam chemii dla korekcji wody się dodaje i grozi wysypką, ale istnienie czynnych obiegów chłodzących o takich rozmiarach dowodzi, że ta elektrownia miała własne źródło czystej wody, więc z łatwością dałoby się do niej dotrzeć.

Mózg scenarzysty-eko-klimatysty musiał wcześniej widzieć chłodnie tylko z daleka, więc w teorii wyobraził sobie tę wspinaczkową bzdurę, ale już w czasie zdjęć na pewno zobaczył, że okłamuje widza: u podstawy chłodnie posiadają ażurowe wloty tak szerokie i wysokie, że do basenu wody chłodzącej można wejść bez schylania głowy, bez żadnej wspinaczki rzecz jasna, trzeba było przedtem wpisać w google grafika hasło chłodnie kominowe. Nawet, gdyby, jak to przy wymysłach na forum, teren obok chłodni był zaminowany (bo taką wersję chłopaki na forum wymyśliły dla wytłumaczenia reżysera) to żadna potrzeba bohaterskiej wspinaczki nie istniała.

Licencja poetica, autor miał prawo, powiecie, i oczywiście tak. Nie chcemy tylko, abyście nie wiedzieli, jak działa elektrownia, chcemy też, abyście wiedzieli, że świat zielonej szczęśliwości, jaki każe się nam zbudować to utopia.

Niezłego ubawu dostarcza nam przekonanie, że elektrownia cieplna może działać bezawaryjnie przez wiele lat po zakończeniu "wojen klimatycznych". Widzielismy już sporo podobnych postapokaliptycznych filmów, ale tam przynajmniej dawano do zrozumienia, że to elektrownia atomowa. Atomówka na świeżo załadowanym reaktorze rzeczywiście może polecieć sama góra 4 lata, przy założeniu idealnej dyspozycyjności urządzeń, tzn. musiałoby nie zawieść ani jedno łożysko w ani jednej pompie przez 4 lata, a turbina pociągnie bez przeglądu jakies 6-7 lat. Elektrownia węglowa na przykotłowym zapasie węgla poleci od 4 do 10 godzin, ale niech tam, możemy sobie wyobrazić roboty uruchamiające linie nawęglania. Obowiązkowy zapas węgla na składowisku wynosi 30 dni, na pewno nie kilkadziesiąt lat. To niemożliwe nawet, gdybyśmy sobie wyobrazili robotów górników i kolejarzy. Energia ma to do siebie, że nie bierze się znikąd. Żeby mieć prąd z atomu, trzeba mieć atom, z węgla - węgiel, z wody- wodę, z gazu - gaz, z wiatru - wiatr i ze słońca - słońce. Energii nie można stworzyć potęgą umysłu, to nie algorytmy googla. Energetyka to bolesna lekcja realizmu. Chcesz się napić piwa z lodówki, to najpierw musisz w lodówce to piwo zmagazynować . Przeciętny zjadacz chleba rozumie też doskonalne, że nic nie jest za darmo. W ekonomii to jeszcze można, wywowułąc inflację pieniądz dodrukować, ale w energetyce takiego odpowiednika nie ma, energetyka jest bezlitosna.

Przez pół roku jest noc, wieje tylko przez 1/3 roku. Bilans fotowoltaiki jest ujemny przez pół roku, żeby go wyrównać potrzeba baterii o pojemności 2500 h średniego zapotrzebowania i żadne 3 h baterie do własnej fotowoltaiki z falownikiem na balkonie tego nie uratują. Dlatego tym bardziej śmieszy teza reżysera, jakoby bohaterka odpalała sobie w grudniu lampki choinkowe na własnej, niezależnej fotowoltaice. Tzn. lampki akurat mają tak małą moc, że może w grudniu w południe coś tam byśmy prądu dla nich na fotowoltaice złapali, ale patrząc na całość, a w szczególności na konieczność dostawy energii dla urządzeń wykonujących jakąkolwiek pracę, choćby i energii dla nieszczęsnego robota (drugi bohater w tym filmie) - praktycznie jest niemożliwe, aby energii dla urządzeń w grudniu dostarczala fotowoltaika. W grudniu słońce zachodzi po 15:41 na czas nawet 15-16 godzin: kim są ludzie mający się za wykształconych, postępowych intelektualistów, którzy pod wpływem marketingu i propogandy utracili wiedzę wynikającą z doświadczenia życiowego 5-latka? Pierwszej gwiazdki na fotowoltaice nie będzie, prądu fotowoltaika w nocy nie dostarcza, fotowoltaika wyłącza się zawsze w dwie godziny przed wieczornym szczytem energetyczym.

Po co czerpać prąd z własnej fotowoltaiki o mocy osiągalnej 5 kW szczytowo w czerwcu w południe (poza tym, przypominamy po wielokroć, zawsze tylko mniej)? Autor filmu dał do zrozumienia, że bohaterka żyje w bezpośredniej bliskości czynnej elektrowni o mocy znamionowej 200 MW, dla osób nie znających jednostek jest to 200000 kW, możliwej do osiągnięcia nie szczytowo, a trwale. W tym miejscu się trochę powymądrzamy: bilans energetyczny działa w obie strony, nie można próbować sprzedawać prądu odbiorcy, który nie istnieje. Możemy sobie tylko wyobrazić, że w świecie "po wojnach klimatycznych" ludzi generalnie nie ma, nie ma więc też zorganizowanego odbioru prądu i przedmiotowa elektrownia nie ma go gdzie upychać, nawet, gdyby, jako to wymyślił reżyser, roboty nie otrzymały rozkazu jej wyłączenia. Niżej podpisany z najwyższym trudem może sobie wyobrazić pracę na potrzeby własne, jest taki stan elektrowni dopuszczalny krótkotrwale bez odbioru prądu z zewnątrz. Przy potrzebach własnych rzędu 5 % mocy znamionowej wyniosłyby one 10000 kW, co w dalszym ciągu jest wielokrotnie więcej, niż 5 kW fotowoltaiki: bohaterka mogłaby ładować baterie do woli w pierwszym gniazdku w elektrowni, tudzież zlecić robotowi pociągnięcie kabla na hałdę...

Jak już wspomniano, reżyser chciał nas ubogacić "wartościami wyższymi", czyli nam wcisnąć przekaz o ciężkim losie uchodźców w domyśle klimatycznych. I znowóż - wcale nie powiemy, że przedmiotowa scena została źle rozegrana, przedłożono tam dość spójny i zwięzły przewód logiczny. Tylko na litość boską skąd wy, demo-liberałowie tych uchodźców klimatycznych bierzecie? Owszem, mieliśmy w ostatnich latach dwie potężne fale uchodźców, jedna z Bliskiego Wschodu, druga z bardzo bliskiego wschodu, ale ani jeden z pośród milionów uchodźców, jako przyczynę uchodźctwa nie podawał suszy i upałów.

W narracji o klimatycznych przyczynach uchodźctwa celują wszystkie media liberalne, podajmy choćby przykład liberalnego Przeglądu, patrz numer 43 (1294) z 21-27 październik 2024, między innymi wypowiedzi Tomasza Jastruna na stronie 49, czy też Jana Widackiego na stronie 25. Przy czym autor celowo dla Przeglądu nie używa popularnego określenia "tygodnik lewicowo liberalny". Liberałowie, to kapitaliści, to wróg lewicy, jak to rozszyfrujemy, to zrozumienie tego świata stanie się prostsze, tym ludziom tylko się wydaje, że po stronie lewicy stoją. Oni stoją za brutalnym biznesem próbującym na klimatyzmie zarobić, a rzeczywisty los świata mają gdzieś. A przecież, w tym samym, 43 numerze Przeglądu na stronie 56 jest zamieszczona przez Alessandro Leogrande szczegółowa opowiedź o losach uchodźcy, Afgańczyka uciekającego z Iranu. Na pewno jego rodzice nie uciekli z Afganistanu z powodu braku wody, ani on z Persji z powodu braku wody również. Z całą też pewnością uchodźcy z Ukrainy nie uciekli z powodu suszy, ani też nawet Putin drań na Ukrainę nie najechał z tego powodu, że mu na Syberii wody brakło.

Wszystkie fale uchodźców z: Afganistanu, Iraku, Syrii, Libii i Ukrainy wynikają z rozpętania wojen, bynajmniej nie klimatycznych i towarzyszącej im destabilizacji regionów na apokaliptyczną skalę. Generalnie zapoczątkowała je ślepa i głupio rozegrana zemsta co prawda światowego, aczkolwiek kompletnie skorumpowanego policjanta (tutaj autor poleca notkę własną), ale zaraz potem do USA dołączyły kraje euroatlatyckiego zachodu ze swoją już całkowicie "zwykłą" chęcią eksportu najlepszych idei naszej jedynie słusznej strefy szczęśliwości i dobrobytu, chęcią obdarzenia przedmiotowych obszarów demokracją i prawami człowieka, tudzież zaproszenia lub wciągnięcia do kręgu naszego ukochanego Imperium Dobra. Jeśli więc chodzi o film i "przekazywanie wartości", znacznie więcej odwagi cywilnej zaprezentowała reżyser serialu Gwiezdne wojny: Akolita Star Wars: The Acolyte2024, pani Leslye Headland. Gwiezdne Wojny to co prawda głupawa strzelanka, ale jednak udało się tam przemycić wspaniałe odniesienie do bieżącej sytuacji politycznej. Co prawda nie wszyscy "krytycy" ją zrozumieli, bo oni, dla odmiany zawiesili się w rozwoju na analizie mniej lub bardziej laserowo strzelankowego podobieństwa do poprzednich kowbojskich historyjek. Ale w tym filmie przesłanie jest: jest nim krytyka Imperium Dobra właśnie. Łagodna krytyka, zawoalowana, świetlani rycerze dobra niosący przesłanie miłości i kogoś tam rzekomo "ratujący" tylko tak niechcący z gracją słonia niszczą całe lokalne społeczności. Łagodność przesłania, albo niech będzie "fantastyka" polega tu na tym, że ci "dobrzy rycerze Jedi" sprowadzili totalną destrukcję na "ratowany świat" "tylko tak niechcący", podczas, gdy hasło "potrzebujemy większych celów dla naszych bomb" było z premedytacją. Tak, czy siak, brawa dla twórców, którzy po raz pierwszy stanęli na wysokości zadania i nie poszli np. wzorem Star Treka w badanie problematyki gejów w kosmosie. Chyba w dziesiejszych czasach trzeba znacznie więcej odwagi dla powiedzenia, że współczesne wojny rozpętuje świat zachodnich demokracji i jeszcze na koniec, wrzeszcząc na zasadzie łap złodzieja przekonuje, że ci wszyscy uchodźcy to jacyś uciekinierzy klimatyczni są. Owszem, tam najczęściej tyranie panowały, ale nie przyszło wam do łbów, że to były tyranie świeckie pracowicie niwelujące skutki fanatycznego Islamu? Nie lepiej było dla tych milionów ludzi, żeby dochodzili do demokracji stopniowo, zamiast rewolucyjnie, z islamską rewolucją w finale? Wróćmy lepiej do Łazisk

.

Foto: wykorzystano pracę obcą.

Z Hałdy Skalny w Łaziskach mamy imponujący widok na ZIELONY ŚLĄSK, bynajmniej nie krainę mutantów. Widok ten rozciąga się od lasów Murckowskich poprzez panoramę Puszczy Pszczyńskiej aż po Rybnik, dodatkowo z bonusem, tj. widokiem zielonego Beskidu Śląskiego i dalej, aż po Babią Górę, która zresztą na ujęciach filmowych mignęła. Sporo się operator kamery nabiedził, żeby to ukryć, ale ja wam ten widok polecam: w oryginale zielony pejzaż zapiera dech w piersiach.

Miłośników fotografii trzeba przestrzec: widok na góry jest na południe, po środku dnia zawsze będzie pod słońce. Między innymi dlatego autor skorzystał tutaj z pracy obcej, to fotka sprytnie wykorzystująca przejściowe zachmurzenie.

Wypada też pozrzędzić, dajcie sobie spokój z tym zakazem wchodzenia, tyle jest funduszy unijnych do zmarnotrawienia na bezproduktywną infrastrukturę turystyczną, że w tym przypadku można by skorzystać, dodać barierki, powiesić tabliczkę o wejściu na własną odpowiedzialność, i ogólnie przy odrobinie sprytu rzecz załatwić ku chwale Śląska naszego.

Foto: autor.

Na przyszłość ekologom próbującym usilnie zamieszkać na hałdzie w Łaziskach polecam Klub Fabryczny, znajdujący się akurat po drugiej stronie elektrowni. Ładne kelnerki, na pewno dadzą wam się napić, a ja polecam tagliatelle po bolońsku. Pizzerii na tym świecie nie brakuje, pizzę można zjeść wszędzie. A tutaj wyróżnia się tagliatelle zrobione na makaronie marki "szeroka wstążka", serdecznie polecam, tylko nie rzućcie się wszyscy na raz tak, żebym ja potem nie musiał czekać w kolejce, i żeby nam się urok urokliwej restauracyjki nie skończył z powodu nadmiaru turystów. 29 październik 2024.